Jakiś czas temu uświadomiłam sobie, że to nareszcie koniec. Mojego związku z T., oczywiście i wszystkich emocji z nim związanych. Już bardzo dawno przestałam go kochać, on mnie być może nie kochał nigdy.
Przyjeżdża sobie od czasu do czasu, siedzi w garażu, dłubie przy jakichś deskach albo przy motocyklu i przeważnie nawet do mnie nie zagląda. I dobrze,. Wszystko skończone, emocje opadły i teraz mogę go traktowac jak obojętnego znajomego. Kilka razy poszłam do niego zagadać, jak gdyby upewnić się, że wywietrzały mi z głowy jakieś powroty, sklejanie czegoś, naprawianie, blablabla. I tak właśnie jest.
Ale rozmawiamy normalnie, jak dobrzy znajomi.
To dobry koniec, po którym każde z nas bez pretensji do drugiego może podążać dalej własną drogą, czasami tylko wspomnieć coś, usmiechnąć się i pomyśleć "było - minęło".
Nigdy nie potrafiłam rozstawac się z kimś w gniewie i żalu, nie znam takiego końca związku. To zawsze byla rozmowa, "to nie ma sensu", "chyba lepiej żeby kazde z nas poszło w swoją stronę", "pójdziemy jeszcze kiedyś razem na piwo". I tak było. Moim byłym facetom doradzałam nieraz w sprawach sercowych z kolejnymi dziewczynami, tańczyłam z nimi i bawiłam się na imprezach (bez jakichkolwiek podtekstów) i z większością nadal utrzymuję dobry, przyjacielski kontakt.
Kiedy słyszę historie o ludziach, którzy, rozstając się, wrzeszczeli na siebie, rzucali w siebie przedmiotami i robili sobie swiństwa, nawet dokladnie nie potrafię sobie tego wyobrazić. Jak można nie uczcić nawet paroma miłymi zdaniami tego, co było dobre, czego się dwoje ludzi wzajemnie od siebie nauczyło, całego czasu, który ze sobą spędzili?
W takich chwilach zastanawiam się, gdzie u mnie to BPD. Bo przecież nie wpadam w furię, nie robię dzikich awantur, nie tworzę intryg, żeby komuś spieprzyć zycie. Nigdy nawet się na nikim nie mściłam.
Może ja po prostu jestem chwiejna emocjonalnie, ale nie borderowska?
Czasami tak o tym myślę. Tylko nie wiem, po co w ogóle się nad tym zastanawiam. Chyba zacznę się po prostu z tego cieszyć, bez zbednych analiz. :)
Przyjeżdża sobie od czasu do czasu, siedzi w garażu, dłubie przy jakichś deskach albo przy motocyklu i przeważnie nawet do mnie nie zagląda. I dobrze,. Wszystko skończone, emocje opadły i teraz mogę go traktowac jak obojętnego znajomego. Kilka razy poszłam do niego zagadać, jak gdyby upewnić się, że wywietrzały mi z głowy jakieś powroty, sklejanie czegoś, naprawianie, blablabla. I tak właśnie jest.
Ale rozmawiamy normalnie, jak dobrzy znajomi.
To dobry koniec, po którym każde z nas bez pretensji do drugiego może podążać dalej własną drogą, czasami tylko wspomnieć coś, usmiechnąć się i pomyśleć "było - minęło".
Nigdy nie potrafiłam rozstawac się z kimś w gniewie i żalu, nie znam takiego końca związku. To zawsze byla rozmowa, "to nie ma sensu", "chyba lepiej żeby kazde z nas poszło w swoją stronę", "pójdziemy jeszcze kiedyś razem na piwo". I tak było. Moim byłym facetom doradzałam nieraz w sprawach sercowych z kolejnymi dziewczynami, tańczyłam z nimi i bawiłam się na imprezach (bez jakichkolwiek podtekstów) i z większością nadal utrzymuję dobry, przyjacielski kontakt.
Kiedy słyszę historie o ludziach, którzy, rozstając się, wrzeszczeli na siebie, rzucali w siebie przedmiotami i robili sobie swiństwa, nawet dokladnie nie potrafię sobie tego wyobrazić. Jak można nie uczcić nawet paroma miłymi zdaniami tego, co było dobre, czego się dwoje ludzi wzajemnie od siebie nauczyło, całego czasu, który ze sobą spędzili?
W takich chwilach zastanawiam się, gdzie u mnie to BPD. Bo przecież nie wpadam w furię, nie robię dzikich awantur, nie tworzę intryg, żeby komuś spieprzyć zycie. Nigdy nawet się na nikim nie mściłam.
Może ja po prostu jestem chwiejna emocjonalnie, ale nie borderowska?
Czasami tak o tym myślę. Tylko nie wiem, po co w ogóle się nad tym zastanawiam. Chyba zacznę się po prostu z tego cieszyć, bez zbednych analiz. :)
Jedno jest pewne - nie masz BPD:)
OdpowiedzUsuń