O ile potrafię przymknąć jeszcze na siłę oko na błędy stylistyczne (nawet jak ktoś powie "bynajmniej" w miejsce "przynajmniej", nie zwrócę uwagi), o tyle nie mogę przez palce patrzeć na zachwaszczanie mowy ojczystej przez wszędobylskie amerykanizmy. I tak oto skomentowałam ostatnio niepochlebnie wpis na popularnym portalu społecznościowym, własnie ze względu na jeden taki kwiatuszek:
"Najlepsza rzecz ever"
No, zdzierżyć nie mogę. Więc piszę, że to nabytek, że brzydko, że przecież sensu gramatycznego to nie ma. "Nie można być najpiękniejszą dziewczyną kiedykolwiek" - argumentuję - "lecz najpiękniejszą jaką kto kiedykolwiek widział". Sam polski ekwiwalent nieszczęsnego "ever" nie ma owego domyślnego sensu, jaki posiada w języku angielskim. Wartość gramatyczna tych dwóch jest różna.
Dla porównania - oczywistość: amerykanizm "ok" oznacza tyle, co "all right" = wszystko dobrze ("właściwie"), a więc nasze "w porządku", więc jak najbardziej pasuje. Ale w przypadku "ever" tej zgodności nie ma.
Oczywiście wywiązuje się polemika na temat praw rządzących językiem internetowym (pytanie - czy językiem internetowym, text language - rządzą jakiekolwiek reguły? bo przecież jeśli ktoś już ów twór za język uznał, muszą takowe istnieć!), że "ever" jest tak samo niepoprawne jak używane w znaczeniu liczebnika wyrażenie "w chuj".
Tzw. "liczebnik" "w chuj" ma swoje ekwiwalenty gramatyczne w języku polskim: "w chuj" = "w cholerę" ("mamy tego w cholerę") a to wywodzi się od "od cholery" = "od groma" = "od licha i ciut" = "bez liku". Mamy takie konstrukcje w języku i można owo "w chuj" nimi łatwo zastąpić. Wydają mi się one nielogiczne, ale istnieją, co oznacza, że wywiązały się jakoś w kontekście historycznym.*
Rozpowszechnienie się tego "ever" kojarzy mi się z "ładewa", którym chlastały nie tak dawno temu dzieciaki (i Peja na antenie TVN), no i oczywiście sławnym "baj de łej" (jak by nie można było rodzimym "swoją drogą"), którym to przykładem poświecił nam były premier.
Ostatnio w modzie oprócz "ever" jest IMHO albo IMNSHO, co wręcz wyprowadza mnie z równowagi i przyprawia o wrzenie krwi w żyłach**.
Nie wiem, skąd w społeczeństwie takie przekonanie, że zapożyczenia z angielskiego akurat brzmią mądrze. Z łaciny, greki, francuskiego, niemieckiego, włoskiego - rozumiem. Ale z angielskiego, który jest językiem międzynarodowych "naszych-klas" i for internetowych dla piętnastolatków??
Ale przy okazji analizy powyższych powzięłam misję dowiedzenia się, czy można w ogóle używać chociażby "w pizdu" w odniesieniu do ilości ("jest tego w pizdu"). I dopadły mię wątpliwości. Może być czegoś od cholery, można iść w cholerę, można iść w pizdu albo czegoś mieć w pizdu. I oczywiście, są to zwroty poprawne w kategorii mowy potocznej, ale jak one powstały i na jakiej zasadzie budują dalsze swoje pochodne, typu: "w chuj"? "W cholerę" (iść) można wyprowadzić od staropolskiego "w czorty". "Idź w pizdu" można by odnieść do wschodniego "paszoł w żopu".
Wielkie rozczarowanie przyniosło mi odkrycie, że w słowniku na stronie Uniwersytetu Gdańskiego nie znalazła się o "w pizdu" nawet wzmianka". Jest, owszem, "iść w piździec" (Odejść skądś, zwłaszcza pośpiesznie. To leave or depart, especially hastily). Ale "iść w chuj", czy znanego "idź pan w chuj" nie ma w ogóle. Punkt karny dla UG.Wikipedia, jak zwykle, służy objaśnieniem hasła, gorzej z jego zastosowaniem, najgorzej z etymologią, najmniejszej bowiem wzmianki temu zagadnieniu nie poświęcono.
Jestem przekonana (z uwagi na obecny status emigranta nie mam dostępu do jakichkolwiek polskojęzycznych zasobów leksykalnych), iż jest to zapożyczenie od Wielkiego Brata, zważywszy chociażby na akcent na pierwszą od końca sylabę. Idzie się wszakże /pi'zdu/, nie /'pizdu/, a tak w ogóle to idziemy /'fpizdu/, bo przyimek "w" nie tworzy samodzielnej sylaby, a w tym wypadku mamy do czynienia dodatkowo z ubezdźwięcznieniem wstecznym.
Co do zapożyczeń ze jedynie słusznej strony, to podczas swoich poszukiwań rosyjskich korzeni "w pizdu", dowiedziałam się, ku swojej uciesze, że podpierdalanka to we wschodniej gwarze zupa ziemniaczana!
*Odkryłam, że nie jestem w swoim oburzeniu odosobniona.
**Uważam, że cztery ostatnie wyrazy tego zdania to genialne fonetycznie nagromadzenie spółgłosek!
Odkurzacz pamięci
14 lat temu
Pisanie o czymś, o czym nie ma się bladego pojęcia jest słabe. Może te amerykanizmy także są słabe, ale czepianie się słów regionalnych to przesada albo słabe przestudiowanie materiału. Na wschodzie używamy "idź w pizdu", ponieważ wzięło się to od ukraińskiego "paszoł w pizdiet". To tylko kropla w całym słowniku regionalizmów wschodnich. Nie każdy zdaje sobie sprawę, że wiele słów jakie do tej pory funkcjonują w codziennych rozmówkach pochodzi najczęściej od sąsiednich mieszkańców terenów. Zwróć proszę uwagę, na etymologię słów w gwarze śląskiej. Polecam więcej podróżować i obserwować kulturę, zapobiegnie to bezmyślnemu wyciąganiu wniosków, Pozdrawiam z lubelszczyzny. :)
OdpowiedzUsuń