Po tym ostatnim, łzawym poście, pisałam akurat pracę dla kolegi na zajęcia z psychologii. Jako że niespecjalnie chciało mi się szukać zaburzenia, które można ładnie opisać, żeby nie brzmiało zbyt fachowo, a zwyczajnie, jakoby student odrobił zadania domowe, wzięłam na tapetę borderline. W poszukiwaniu jakiegoś ładnego cytatu osoby z borderline, natrafiłam niechcący na stronę, która w sposób szczegółowy, cytując obszernie Stop walking on eggshells, opisuje tok myślenia charakterystyczny dla tego zaburzenia.
Niby od lat wiem, co mi jest, niby przeczytałam już niejedno i nie powinno robić to na mnie wrażenia. Ale ktoś ubrał w słowa dokładnie to, co powiedziałam T., gdy przyjechał. Całą moją szczeniacką awanturę, która w zasadzie rozegrała się o kwestię niewielką, wielką tylko przez mój subiektywny pryzmat postrzegania rzeczywistości.
Gdy pisałam poprzedni post, targały mną emocje. Chciałam, żeby on wrócił wcześniej, ale tak się nie stało. Kiedy przyjechał, a ja się rozpłakałam, zapytał "No dobrze, ale co się właściwie stało?" Panika. Przecież WŁAŚCIWIE nie stało się NIC. Nie stała mi się żadna krzywda, nikt na mnie nie napadł, świat się nie zawalił. Co się stało? Tęskniłam za Tobą, było mi Cię brak, pragnęłam Twojego powrotu. Tylko jak Ci to powiedzieć? Jak wytłumaczyć Ci mechanizm, który karze mi cierpieć katusze z powodu ciszy w mieszkaniu, pustego pokoju, echa w mojej głowie?
"Borderline!" oskarżycielski głos w mojej głowie i już wiem, że znalazłam się w pułapce. Zabrnęłam na terytorium, po którym nie potrafię się poruszać. Wpadłam w zasadzkę najbardziej typowego objawu choroby i robię z siebie kretynkę przed NORMALNYM człowiekiem. Nigdy nie rozmawiałam z nim na temat BPD. Nie miałam odwagi zacząć rozmowy, zawsze był i jest daleko myślami do tego stopnia, że bałam się, że to go w ogóle nie interesuje. Że - jak większość ludzi - powie, ze to brednie i wymyślam sobie problemy. Żeby zrozumieć, musiałby się na jeden dzień znaleźć w mojej skórze, poczuć to, co ja czuję.
Tak więc przyjęłam nieświadomie taktykę ataku: "bo Ty...!" i tu różne niemiłe zarzuty. Cały mój dzisiejszy dylemat polega jednak na tym, iż każdy z tych zarzutów znalazłam na wyżej wzmiankowanej stronie. zgadzało się niemal co do słowa.
Nienawidzisz mnie! (nienawidzę siebie)
Mam doła w chuj, że tak to kolokwialnie ujmę, bo inaczej się chyba nie da. I jest to wypadkowa kilku czynników. Pierwszy to ten, że strasznie rozgniewałam T. i miał oczywistą rację, że się postawił i nakrzyczał na mnie jak małe dziecko. Jego reakcja była bardzo racjonalna, w przeciwieństwie do mojej. Po drugie - jak już zaczęłam, nie mogłam przestać. Próbowałam załatać sprawę jakoś naokoło, kiedy poczułam, ze pali mi się grunt pod nogami, ale słowa po prostu same płynęły z moich ust i do dziś wspomnienie tej awantury jest dla mnie żenujące. I w końcu, po raz kolejny dotarło do mnie bardzo wyraźnie, jak bardzo diagnoza, którą mi postawiono jest trafna. Jak głęboko i całą sobą jestem pieprzonym borderem z nadwrażliwością emocjonalną i niewyobrażalnie skrzywionym sposobem odbierania sygnałów z otoczenia. Ale do tego wszystkiego, jak trudno ze mną żyć.
'Obserwuje się, że wiele BPs boją się wpaść w otchłań, kiedy mogą stanąć twarzą w twarz z odrzuceniem lub opuszczeniem. Uczucie jest czasem opisywane jako niepokój dotyczący przetrwania. BPs czują się otępiali, rozłączenie i nierealnie. Dlatego też, angażują ogromne wysiłki, po to aby uniknąć odrzucenia, nie narazić się na opuszczenie. To znowu otoczenie odbiera jako duszenie, kontrolowanie i zastraszanie.
Tak właśnie odebrał to T., choć to nie było moim celem. Nigdy nie chciałam go więzić, tak dobrze przecież znam uczucie zamknięcia w klatce, osaczenia. Nie miałam pojęcia, że uśpiony instynkt bordera da o sobie jeszcze kiedykolwiek znać.
Zejście na ziemię bolało. A zostałam na nią sprowadzona gwałtownie i gniewnie, co było całkowicie uzasadnione proporcjami przyczyny i skutku.
Podjęłam decyzję.
W wyszukiwarce wpisałam: "psychoterapia + Dublin".
Niby od lat wiem, co mi jest, niby przeczytałam już niejedno i nie powinno robić to na mnie wrażenia. Ale ktoś ubrał w słowa dokładnie to, co powiedziałam T., gdy przyjechał. Całą moją szczeniacką awanturę, która w zasadzie rozegrała się o kwestię niewielką, wielką tylko przez mój subiektywny pryzmat postrzegania rzeczywistości.
Gdy pisałam poprzedni post, targały mną emocje. Chciałam, żeby on wrócił wcześniej, ale tak się nie stało. Kiedy przyjechał, a ja się rozpłakałam, zapytał "No dobrze, ale co się właściwie stało?" Panika. Przecież WŁAŚCIWIE nie stało się NIC. Nie stała mi się żadna krzywda, nikt na mnie nie napadł, świat się nie zawalił. Co się stało? Tęskniłam za Tobą, było mi Cię brak, pragnęłam Twojego powrotu. Tylko jak Ci to powiedzieć? Jak wytłumaczyć Ci mechanizm, który karze mi cierpieć katusze z powodu ciszy w mieszkaniu, pustego pokoju, echa w mojej głowie?
"Borderline!" oskarżycielski głos w mojej głowie i już wiem, że znalazłam się w pułapce. Zabrnęłam na terytorium, po którym nie potrafię się poruszać. Wpadłam w zasadzkę najbardziej typowego objawu choroby i robię z siebie kretynkę przed NORMALNYM człowiekiem. Nigdy nie rozmawiałam z nim na temat BPD. Nie miałam odwagi zacząć rozmowy, zawsze był i jest daleko myślami do tego stopnia, że bałam się, że to go w ogóle nie interesuje. Że - jak większość ludzi - powie, ze to brednie i wymyślam sobie problemy. Żeby zrozumieć, musiałby się na jeden dzień znaleźć w mojej skórze, poczuć to, co ja czuję.
Tak więc przyjęłam nieświadomie taktykę ataku: "bo Ty...!" i tu różne niemiłe zarzuty. Cały mój dzisiejszy dylemat polega jednak na tym, iż każdy z tych zarzutów znalazłam na wyżej wzmiankowanej stronie. zgadzało się niemal co do słowa.
Nienawidzisz mnie! (nienawidzę siebie)
· Nie myślisz, że jestem wystarczająco dobra ( ja nie myślę, że jestem wystarczająco dobra)
· Spędzasz tyle czasu w pracy, bo nie chcesz być ze mną ( nie chcę być sama ze sobą, to dlaczego ktoś chciałby być ze mną?)
Mam doła w chuj, że tak to kolokwialnie ujmę, bo inaczej się chyba nie da. I jest to wypadkowa kilku czynników. Pierwszy to ten, że strasznie rozgniewałam T. i miał oczywistą rację, że się postawił i nakrzyczał na mnie jak małe dziecko. Jego reakcja była bardzo racjonalna, w przeciwieństwie do mojej. Po drugie - jak już zaczęłam, nie mogłam przestać. Próbowałam załatać sprawę jakoś naokoło, kiedy poczułam, ze pali mi się grunt pod nogami, ale słowa po prostu same płynęły z moich ust i do dziś wspomnienie tej awantury jest dla mnie żenujące. I w końcu, po raz kolejny dotarło do mnie bardzo wyraźnie, jak bardzo diagnoza, którą mi postawiono jest trafna. Jak głęboko i całą sobą jestem pieprzonym borderem z nadwrażliwością emocjonalną i niewyobrażalnie skrzywionym sposobem odbierania sygnałów z otoczenia. Ale do tego wszystkiego, jak trudno ze mną żyć.
'Obserwuje się, że wiele BPs boją się wpaść w otchłań, kiedy mogą stanąć twarzą w twarz z odrzuceniem lub opuszczeniem. Uczucie jest czasem opisywane jako niepokój dotyczący przetrwania. BPs czują się otępiali, rozłączenie i nierealnie. Dlatego też, angażują ogromne wysiłki, po to aby uniknąć odrzucenia, nie narazić się na opuszczenie. To znowu otoczenie odbiera jako duszenie, kontrolowanie i zastraszanie.
Tak właśnie odebrał to T., choć to nie było moim celem. Nigdy nie chciałam go więzić, tak dobrze przecież znam uczucie zamknięcia w klatce, osaczenia. Nie miałam pojęcia, że uśpiony instynkt bordera da o sobie jeszcze kiedykolwiek znać.
Zejście na ziemię bolało. A zostałam na nią sprowadzona gwałtownie i gniewnie, co było całkowicie uzasadnione proporcjami przyczyny i skutku.
Podjęłam decyzję.
W wyszukiwarce wpisałam: "psychoterapia + Dublin".