Oczywiście T. twierdzi, że coś sobie uroiłam i plotę bzdury, czym mnie irytuje, ale wydaje mi się, że jednak lepiej wiem, co mi dolega i co utrudnia życie. Nie do pomyślenia jest, że cierpiąc na tę przypadłość pracuję na co dzień z ludźmi i to nie kilkoma czy kilkunastoma, lecz z setkami osób. Przeważnie kontakt wzrokowo-werbalny trwa około 30-60 sekund, co nie przysparza mi większych problemów.
Kłopoty zaczynają się wówczas, gdy w odległości niecałych dwóch metrów ode mnie zasiada grupa kilku osób, przeważnie młodzieży i słyszę, jak komentują moje PR-owskie poczynania, a to barwę głosu, a to tekst reklamowy, bądź też grupa turystów zadając mi pytania dotyczące oferty skupia na mnie swój zwielokrotniony wzrok. Na nic się zdaje przeprowadzana w myśli racjonalizacja i próba zapanowania nad sytuacją. Burak wykwita. Nie znoszę być obserwowaną, choć kiedyś bycie w centrum uwagi nie peszyło mnie ani trochę.
Cóż, na kilku stronach, włączając w to Wikipedię, przeczytałam, że erytrofobię oraz będącą jej źródłem fobię społeczną (w moim przypadku jest to fobia uogólniona) leczy się terapią poznawczo-behawioralną, czyli wracamy oto do sedna sprawy.
Przy okazji dowiedziałam się również, że fizjologią i społecznym znaczeniem rumieńca zajmował się ongiś Charles Darwin. Ale co do opisu mechanizmu działania zaburzenia, cytując Wikipedię, wygląda to tak, iż przyczynami występowania lęku są:
- błędne wyobrażenie pacjenta o własnym obrazie w oczach innych ludzi,
- ciągły wybór negatywnej interpretacji zaistniałych w życiu zdarzeń, nawet gdy jest możliwość neutralnej lub pozytywnej oceny,
- wybiórczą koncentrację uwagi na domniemanym zagrożeniu,
- przekonanie, że wymagania innych są wyższe niż możliwości pacjenta, wskutek czego niemożliwe jest zdobycie ich aprobaty,
- przypisywanie zbyt dużej mocy sprawczej ocenom innych.
Lęk powstały w ten sposób zostaje utrwalony poprzez:
- koncentrację na obserwacji własnych reakcji somatycznych (rumieńce, jąkanie, etc.) i wyciąganiu negatywnych dla siebie wniosków,
- działaniach zabezpieczających, takich jak unikanie sytuacji społecznych, cenzurowanie swoich wypowiedzi, unikanie kontaktu wzrokowego; uniemożliwia to pacjentowi zmianę opinii o sobie, a jednocześnie może u innych rzeczywiście powodować wrażenie, że osoba z fobią jest nieprzyjazna,
- szczegółową, lecz selektywną i negatywną analizę byłych i spodziewanych sytuacji społecznych.
Według klasyfikacji DSM-IV fobia społeczną rozpoznaje się, gdy:
- występują obawy, że słowa lub działania mogą spowodować upokorzenie bądź zawstydzenie,
- narażenie się na ekspozycję społeczną lub nawet samo myślenie o niej powoduje wystąpienie lęku oraz objawów somatycznych,
- obawy przed upokorzeniem bądź zawstydzeniem są nieuzasadnione lub nadmierne,
- występuje unikanie sytuacji wywołujących lęk oraz odczuwanie silnego stresu podczas narażenia na ekspozycję społeczną,
- odczuwalne jest cierpienie spowodowane unikaniem sytuacji społecznych,
- występują problemy społeczne i zawodowe.
Ciekawa sprawa, na jednym z for przeczytałam post, którego autor na erytrofobię zaczął cierpieć w czasie wyjazdu zarobkowego za granicę do kraju, którego języka nie znał. Ja, kolokwialnie mówiąc, "załapałam" ją, gdy wpadłam w Holandii. Zanim opanowałam komunikatywnie ów niderlandzki, zdążyłam się już nabawić syndromu buraka, co weszło w charakterze anegdoty do moich relacji ze znajomymi, nieświadomymi powagi problemu, dzięki czemu palę teraz cegłę na zawołanie, a w zasadzie żartobliwe " no, Kaczka, zróóób buraczka"
Teraz zastanawiam się, czy terapia jest jedynym wyjściem. Być może jest jakiś sposób, bym z problemem mogła poradzić sobie samodzielnie. A póki co, obawiam się wyjazdu na zlot do Darłowa, choć to sytuacja niegdyś dla mnie całkiem naturalna, ale teraz? Boję się, że spalę się w środowisku stanowiącym niegdyś mój azyl, kręgu ludzi mi bliskich. Staram się jednak nie panikować. A nuż, powrót w rodzinne strony okaże się jednak kojący.
Przeczytaj sobie
OdpowiedzUsuńA teraz przykład oporu chwilowego:
Pewna klientka miała problem z czerwienieniem się. Tłumaczyłem jej, że powinna to zaakceptować, dawałem afirmacje, ale ona tylko walczyła z sobą i ze swoją „wadą”. Trwało to jakieś pół roku, po czym przestała przychodzić na sesje, bo uznała, że nie działają. Po kolejnych kilku miesiącach pojawiła się radosna i szczęśliwa, że BEZ MOJEJ POMOCY, sama, odkryła, że należało wadę zaakceptować i teraz już problemu nie ma.
żródło;
http://www.cudownyportal.pl/forum/szukaj.php?ph=czerwie&uid=0&cid=0&opt=p&s=1
Hm, dziękuję. Myślę, że pogodzenie się z tą przypadłością jest w istocie kluczem do jej zwalczenia. Choć akurat podane przez Ciebie źródło nie do końca mi się podoba ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń