O podróży mówiliśmy już dawno, bardziej w konwencji teorii, która miała nigdy nie doczekać się (z podświadomego, podwójnego naszego założenia) praktyki.
A teraz już jest, coraz bardziej namacalna, choć wciąż jeszcze niemal nie do uwierzenia, powoli rodzi się w umysłach, dokarmiana przeglądanymi zdjęciami i czytanymi relacjami. Marudzi mi T., że za dużo gadam o Rumunii, a ja ripostuję, że on swoją podróż do Skandynawii nazywa wciąż podróżą do Rosji. T. kupuje części do motocykla, a ja przewodniki. On wciąż martwi się, że za dużo zabiorę ciuchów, a ja kombinuję, jak wziąć jak najmniej, by więcej zmieścić przewodników i mini-słowników (nie wyobrażam sobie, by po rumuńsku chociaż nie spróbować się porozumieć, tyle się uczyłam!!!).
Nigdy nie łudziłam się, że podróżowanie jest domeną bohaterów książek oraz realnie żyjących bogaczy. Wiedziałam, że jest coś więcej niż "wakacje last minute" i "wczasy w Chorwacji". Od dziecka oglądałam "Pieprz i Wanilię", Cejrowskiego, czytałam National Geographic i chciałam być każdą kartką, każdym słowem tych historii. Ale zanim pojawił się internet nie wiedziałam, ze zjawisko to istnieje w takiej skali.
I to mnie niemal przeraża.
Nie liczba ludzi, ale ilość wrażeń już z tych miejsc skradzionych. Widmo turystycznego zysku, jakie pozostawili tubylcom, którzy zapewne od ich wyjazdu zdążyli nastawiać więcej budek z goframi i sklepów z pamiątkami.
Na Grobli Olbrzyma musieliśmy nieraz 10 minut czekać, by zrobić zdjęcie bez turysty w kadrze. Jak będzie teraz? Jedziemy w dzikie ostępy, ale dokąd zajedziemy naprawdę?
Odkurzacz pamięci
14 lat temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz