To stan umysłu. Jeden z wielu, dla których powymyślałam własne nazwy lub metafory z uwagi na nieprecyzyjność odpowiadających im pojęć medycznych. Pani P. sprawnie poukładałaby je wszystkie w szufladkach z odpowiednimi etykietami: stany lękowe, huśtawki nastroju, niska samoocena, dewaluacja otoczenia, myśli samobójcze. Pamiętam, że na forum BPD użytkownicy lubowali się w przyczepianiu sobie tych właśnie sformułowań. Może kiedyś napiszę o nich.
Bezpłodność mojego umysłu objawia się już od miesięcy. Kiedyś pisałam codziennie, o wszystkim. Teraz zebranie myśli w jeden, spójny wątek, zajmuje mi kilkanaście minut, nierzadko muszę uciekać się do pomocy kartki papieru. Nie oszukuję się, że to przez lekarstwa. Nie biorę jakiejś kosmicznej dawki, dopiero wskoczyłam na 50 mg, a mam dojść do 100 w przeciągu dwóch tygodni. Przyspieszam to trochę, bo wpadam w panikę. Nie odczuwam poprawy i boję się myśli S. W ulotce była wzmianka, że lek może powodować znaczne pogorszenie pamięci krótkotrwałej - i powoduje. Nie pamiętam, jakie zadałam pytanie, gdy ktoś mi odpowiada. Nie wiem, czy jadłam już obiad, czy nie. To przy jakiej ulicy był ten hotel?
To nie jest drażniące. To już jest wkurwiające. Nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez kalendarza. Kiedyś po całym roku użytkowania miałam w nim same puste kartki. Tegoroczny jest cały zapisany i brak w nim już miejsca.
A ja chcę pisać. I marzę o tym, żeby znów studiować. Dlaczego nie poszłam na filozofię, jak chciałam, dlaczego pozwoliłam Matce przekonać się do anglistyki? Znów obarczam ją za to winą, a tak naprawdę, to moment wyboru kierunku studiów nastąpił przecież w bardzo krótkim terminie po moim wyjściu ze szpitala. Było mi wszystko jedno, nie chciałam żyć. Więc moja wina i powiedzmy to głośno.
Ale chcę studiować. Jestem szczęśliwa, kiedy się uczę. Cóż, kiedy umysł bezpłodny, jałowy? Cóż, kiedy odkładam nie Heideggera, nie Fichtego, lecz zwykłą Gretkowską, bo po dwóch linijkach, nie wiem już, co czytam? Albo jedna z myśli natrętnych przyciąga wraz z sobą Krewnych-i-znajomych, więc zaraz myśli natrętnych kołowrotek, węzeł gordyjski. I mimo tego żadna nie zatrzymuje się we mnie wystarczająco długo, żebym choć zdążyła sięgnąć po długopis...
I to już pojawia się 'nerwoza'.
Bezpłodność mojego umysłu objawia się już od miesięcy. Kiedyś pisałam codziennie, o wszystkim. Teraz zebranie myśli w jeden, spójny wątek, zajmuje mi kilkanaście minut, nierzadko muszę uciekać się do pomocy kartki papieru. Nie oszukuję się, że to przez lekarstwa. Nie biorę jakiejś kosmicznej dawki, dopiero wskoczyłam na 50 mg, a mam dojść do 100 w przeciągu dwóch tygodni. Przyspieszam to trochę, bo wpadam w panikę. Nie odczuwam poprawy i boję się myśli S. W ulotce była wzmianka, że lek może powodować znaczne pogorszenie pamięci krótkotrwałej - i powoduje. Nie pamiętam, jakie zadałam pytanie, gdy ktoś mi odpowiada. Nie wiem, czy jadłam już obiad, czy nie. To przy jakiej ulicy był ten hotel?
To nie jest drażniące. To już jest wkurwiające. Nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez kalendarza. Kiedyś po całym roku użytkowania miałam w nim same puste kartki. Tegoroczny jest cały zapisany i brak w nim już miejsca.
A ja chcę pisać. I marzę o tym, żeby znów studiować. Dlaczego nie poszłam na filozofię, jak chciałam, dlaczego pozwoliłam Matce przekonać się do anglistyki? Znów obarczam ją za to winą, a tak naprawdę, to moment wyboru kierunku studiów nastąpił przecież w bardzo krótkim terminie po moim wyjściu ze szpitala. Było mi wszystko jedno, nie chciałam żyć. Więc moja wina i powiedzmy to głośno.
Ale chcę studiować. Jestem szczęśliwa, kiedy się uczę. Cóż, kiedy umysł bezpłodny, jałowy? Cóż, kiedy odkładam nie Heideggera, nie Fichtego, lecz zwykłą Gretkowską, bo po dwóch linijkach, nie wiem już, co czytam? Albo jedna z myśli natrętnych przyciąga wraz z sobą Krewnych-i-znajomych, więc zaraz myśli natrętnych kołowrotek, węzeł gordyjski. I mimo tego żadna nie zatrzymuje się we mnie wystarczająco długo, żebym choć zdążyła sięgnąć po długopis...
I to już pojawia się 'nerwoza'.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz