Mam swoje dwa najgorsze dni w roku. Pierwszym jest Wigilia, drugi to moje urodziny. Niedawno miałam okazję opłakiwać ten ostatni.
Nie ma chyba dnia w roku, kiedy czuję się bardziej skundlona, efemeryczna i sponiewierana. Stuknęło mi właśnie ćwierćwiecze i po raz kolejny zostałam sam na sam ze swoją klaustrofobią. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego ludzie wtedy świętują. Przecież to kolejny krok w naszym Sein zum Tode, jakże może cieszyć, skoro zmierza ku końcowi żywota?
Jak zwykle więc znów refleksja nad "czekaniem na...". Przy czym po "na" następuje niewiele, a przeważnie nic. A przynajmniej nic, co człowiek rozsądny uzne - jakichkolwiek działań. Bo swoich, argumentów koronnych, acz sprzecznych z ogólnie przyjętym systemem wartości bolączek mam kilka i sama dla siebie ich nie bagatelizuję. Summa summarum - nie poszło się zbyt daleko od ostatnich kilku lat. I być może nie pójdzie w ciągu kilku najbliższych.
Chociaż wciąż liczę na przełom.
A może nie doczekam? Być może umrę dzisiaj, jutro, za tydzień. Mogłam umrzeć już dawno. Tak niewiele nieraz brakowało, by moja historia zakończyła się pod kołami samochodu, bym zamyśliła się za bardzo, by zauważyć zbliżające się zagrożenie. Tak niewiele, bym sama odebrała sobie Szansę. Przecież ustawa nie przewidywała.
Mój żywot liczy sobie, tak czy siak, te dwadzieścia pięć lat i trzeba się z tym pogodzić. Już nigdy nie będę dziewczynką w warkoczach, nie będę skakać na skakance ani grać na skrzypcach.
Ale mogę sobie czasem kupić żelki :)
Odkurzacz pamięci
14 lat temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz