środa, 6 stycznia 2010

Się wie

Pisanie w nocy ma tę zaletę, że w całkowitej ciszy można usłyszeć tę część swoich myśli, które za dnia zagłusza się muzyką, krzątającymi się wokół domownikami, gotująca się w czajniku wodą i miauczeniem kota. A koty występują u nas od dziś w liczbie 3. Najmłodsza pociecha dała się zwabić widmem szynki i resztek indyka, choć zanim zabrała się za te pyszności, zupełnie jak nie-kot, zeżarła resztki bigosu wprost z mojego talerza. Nie żeby żarcie prosto z ludzkiego talerza nie było w kocim stylu, ale żeby tak bigos? I w ogóle skąd wie, że u nas się można stołować? Jakieś kocie plotki?
Nie robimy postępów.
Gnuśniejemy i otulamy w ciszę w nadziei, że gdy nie będziemy o nich mówić, lęki znikną. Izolujemy się i upadamy, a potem czołgamy do łazienek, kuchni, z pozycji parterowej i całkowicie przytłoczonej robimy sobie jakieś śmieszne kolacje i bezsensowne herbaty. Czasami rozmawiamy i częstokroć pozornie zbliżamy się do jakiegoś "przed nami", by już za chwilę odkryć, że jego wizja jest równie albo i bardziej jeszcze odległa, niż była przed chwilą. Tęsknimy, każde za czymś i kimś innym. Czasami mamy ochotę zabić się nawzajem a czasem tylko Się.
Ale Się jakoś nie chce dać się zabić. Się jest mądrzejsze i wie, że jest coś "przed nami", choć go nie widać. Każde z nas widzi to u drugiego, choć nie może zlokalizować u siebie.
Próbowałam wczoraj iść wcześniej spać. Próbuję często, ale nawet jeśli kapituluję o godzinie wcześniejszej niż kopciuszkowa, to i tak chaotyczny mój organizm bojkotuje wszelkie postanowienia. Wyłączam komputer, czytam kilka stron "Rumunii...", a moje powieki nawet raczą wyrazić chęci opadnięcia. Gaszę światło i próbuję autosugestii - bezskutecznie. Po czym zasypiam o godzinie trzeciej albo i czwartej, nastawiam przedtem budzik - na 9 albo i 10, coby być realistką - a dnia następnego nie mogę podnieść się z łóżka. Wstaję w południe, a nawet i później.
Kolejny bezrobotny dzień w dupę.
Znowu palę papierosy.