niedziela, 29 czerwca 2014

Victory!

Są takie rzeczy, którymi musisz się podzielić z innymi, bo pękniesz.
Takie, które napawają cię dumą.
Rzeczy takie, jak pokonanie swojej słabości, nad którą wielokrotnie traciłeś kontrolę i wydawało się, że to ona kontroluje ciebie, żyjąc jakimś własnym życiem. Najpopularniejszą słabością, z którą wielu ludzi przegrywa na co dzień jest uzależnienie od papierosów i o tym zwycięstwie chcę dzisiaj napisać.

Tak, tak, moi drodzy. Rzuciłam palenie. Dla niektórych to żadne osiągnięcie, dla mnie - przełom.
Każdy, kto kiedykolwiek próbował rzucić palenie wie, co to oznacza. Z jednej strony czujesz olbrzymią dziurę w kieszeni, kaszlesz co rano jak silnik syrenki, nie możesz przebiec stu metrów bez zadyszki; z drugiej strony - nie możesz rozstać się ze swoim najgorszym wrogiem, bo to taka chora miłość. Że ten papieros, choćby nie wiem co, jest jednak przy tobie zawsze. Jest wiele powodów, dla których nie chcemy rzucić. W sytuacjach społecznych czujemy się niezrecznie, nie mając nic w ręku, zabraknie gestu, który czasem zamaskuje niepewność. Na co dzień nie znosimy czekać - na przystanku autobusowym, na światłach. Wówczas takim przerywnikiem rozrywkowym jest zawsze fajeczka.
Nie pomagają też wszechwiedzacy znajomi, którzy będą ci mówic, jak to oni łatwo rzucili, z dnia na dzień. "Co za problem, po prostu przestań palić".
Po prostu pocałuj mnie w dupę.

Nie wspominajmy już nawet o - tu zwłaszcza kobiety - skutkach rzucenia widocznych gołym okiem. Tu jakaś dodatkowa fałdka, tu coś spodnie za mocno opinają. A, niech to! Wolę już palić niż przytyć jak świnia! - tak mówiłam sobie za każdym razem, gdy rzucałam zamiar rzucenia.

Te czasy to przeszłość. Te dylematy to przeszłość. I sprawił to jeden, jedyny wynalazek - elektroniczne papierosy.

Niestety, ta ładna laska to nie ja

Wiedziałam o ich istnieniu już kilka lat temu, ale jakoś nie chciało mi się zagłębiać w temat. W końcu e-palenie to też palenie, prawda? Ale pewnie jakaś wersja hipster.
Kiedyś ktoś poczęstował mnie taka e-fają. Taką, co wygladała jak papieros. Tyle, że smak był paskudny. Nie wiedziałam wtedy, że ta osoba kupiła tę faję pierwszy raz i nie miała pojęcia o e-paleniu.
Kolejne zetknięcie z e-papierosem to był facet, z którym przez jakiś czas się spotykałam. Taki gość, który palił to cóś już od roku, przerzucił się po około dwudziestu latach palenia. Nie próbował mnie namawiać, mogłam swobodnie palić papierosy u niego w mieszkaniu. A on sobie kopcił jakieś jagodowe coś.
Sytuacja się trochę zmieniła, gdy pewnego dnia oznajmił mi, że jednak nie może przyzwyczaić się do zapachu papierosa w swoim salonie i będę musiała uciekać z tym do kuchni. Było to bardzo upierdliwe i któregoś dnia poprosiłam, by mnie poczestował e-papierosem. Za pierwszym razem zakrztusiłam się, bo był to zupełnie inny rodzaj "uderzenia" w gardło. Naprawdę duszący. Ale dwa-trzy razy zaciągnęłam się i byłam naprawdę pod wrażeniem.
W domu miałam już kupiony zestaw e-papierosów - prezent gwiazdkowy dla Taty, którego mu nie wręczyłam, bo nie udało mi się pojechac do domu na Święta. Wzięłam więc od J. jakieś olejki na początek i tak zaczęłam nowy rozdział w swoim życiu, kończąc stary, którego nie mogłam zamknąc od lat.

Zaprawdę powiadam Wam, nie pamiętam swojego życia przed paleniem! Zaczęłam popalać mając około 14 lat, a zanim skończyłam 17, paliłam już nałogowo. To oznacza ponad 12 lat niewoli nikotynowej, dziesiątki tysięcy złotych, euro i funtów wydanych na kępę trawy owinięta w papier. Teraz, gdy zastanawiam sie, skąd wziąć pieniądze na zakup samochodu, nie mogę tego przeboleć.

Tak więc, drodzy moi, poniżej przedstawiam Wam wszystko, co powinniście wiedzieć o e-papierosach i e-paleniu.

1. Dlaczego powinienem się przerzucić się na e-papierosy, jesli chce rzucic palenie?
Nie ma skuteczniejszej metody. Znam wiele osób, które próbowały juz wszystkiego. Tabletki, pastylki, plastry, gumy do żucia, itp. Każdy prędzej czy później wracał do palenia. Dlaczego? Żaden z tych środków nie dawał substytutu dla najwazniejszego problemu palacza - nawyków. Takie jak odpalanie papierosa, palenia na przystanku, do piwa czy do kawy.
Więc...

2. Dlaczego to tak skuteczne?
Z niczego nie rezygnujesz. Większość e-papierosów ma diodę, która imituje żar na końcu papierosa. Masz dym, który dymem de facto nie jest, ale tak wygląda. Masz komfort trzymania czegoś podobnego do papierosa w dłoni, więc nie ma dylematu "nie mam co zrobić z rękami". Dostarczasz również nikotynę. Ja palę 1,8 mg. Ale zaczęłam na wszelki wypadek od 2,4mg. Poniżej 1,8 nie chcę już schodzić, bo po co?
Wyeliminowałam juz 4000 substancji smolistych, a sama nikotyna nie spowoduje u mnie raka.

Mój zestaw

3. Jak działa e-papieros?

Dla osób, które nigdy nie miały styczności z tematem i nie jest im znana terminologia, wytłumaczę po laicku, "łopatologicznie".
E-papieros zbudowany jest z kilku cześci.
Bateria, którą ładujesz jak telefon komórkowy, ładowarka jest też przystosowana pod gniazdo USB.
Zbiorniczek z grzałką (atomizer). Grzałkę wymieniasz co około miesiąc, dlatego że przyczepione do niej knoty, które doprowadzają olejek po jakimś czasie po prostu się przypalaja i wtedy już nasz e-papieros nie smakuje tak, jak powinien. W zależności od typu wymieniasz więc albo całość albo samą grzałkę.
Zbiorniczek napełniasz odkręcając ustnik na górze i wlewając olejek górą - uwaga! Musisz wlewać go po ściance, by nie zalać małego otworku, który znajduje się po środku - tą drogą wdostaje się dym, który będziesz inhalować.
Naciskasz przycisk na e-papierosie, jednocześnie się zaciągając i... Mniam, mniam :)
Aha, bardzo ważne, o czym zapomniałam kiedyś powiedzieć koleżance i myślała, że jej E jest zepsuty :) e-papierosa musisz najpierw właczyć, klikając szybko pięć razy. W ten sam sposób wyłączasz. Ta-dam!

Więcej informacji tu i tu.

4. Jakiego e-papierosa kupić?
Zacznijmy od tego, jakiego nie kupować. Taniego, wyglądającego jak standardowa fajka badziewia. Dlaczego? Grzałka jest do bani, za chwilę bedziesz musiał ją wymienić, podobnie jak inne części.
Lepiej zainwestuj w któryś z modeli e-Go. Ja zaczęłam od typu e-Go Twist, który pozwala na regulację ilości i jakości dymu.

Ale od pewnego czasu pojawia się na rynku coraz więcej modeli, na przykład Innokin lub iTaste, który przeznaczony jest typowo dla panów, którym bardziej klasyczne e-papierosy mogą wydać się "pedalskie" ;)



Są też cienkie, smukłe e-papierosy typowo dla kobiet, dla których oprócz nowoczesności i niezatruwania ciała śmierdzącym dymem liczy się również elegancja.


5. Jakie sa koszty e-palenia?
Znów polecam Sigaro bądź też parę innych rzetelnych portali, jesli potrzebujecie informacji o konkretnych cenach. Mogę Wam podać moje "przed i po" w funtach.

Kiedy paliłam, wydawałam na papierosy średnio £150 w miesiącu. Kiedy przerzuciłam się na e-papierosa, wydałam jednorazowo £40 na zestaw zawierający dwie baterie, dwa zbiorniczki z grzałkami i ładowarkę. Olejki w miesiącu kupuję różnie, dwa, czasem trzy, ale nie zawsze dlatego, ze się kończa. Czasami po prostu mam ochotę na nowy smak. Koszt olejku to przewaznie £5. Oprócz tego, oczywiście muszę wymienić grzałkę raz w miesiącu, tak więc też około £5. Łącznie na moje e-palenie wydaję miesięcznie zawrotne £20. Maksymalnie.

6. Jakie są wady e-papierosów?
Żadne. Jedyne ryzyko jest takie, że staną sie Twoim hobby.


7. Czy paląc e-papierosy masz wciąż czasami ochote zapalić prawdziwego papierosa?
Tak. Czasami mam. Ide ulica, a tu jakas elagancka pani kopci sobie Marlboraska. Wiec ide, kupuję odpalam i wyrzucam po dwóch zaciągnięciach. Fuj.

8. Jakie sa największe zalety e-papierosów?
Nie palę tradycyjnych papierosów od lutego. Po około tygodniu zaczęłam zauważac, jak bardzo moje ubrania i wszelkie materiały w mieszkaniu śmierdzą, po prostu niemożliwie śmierdzą. Musiałam wyprać wszystko, wyprać dywany, zasłony, bo nie mogłam wytrzymać.  Od razu również zaczęłam zauważać, jak bardzo śmierdzą nimi inni ludzie, gdy na przyukład wsiadają do autobusu zgasiwszy własnie papierosa. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ten smród jest tak bardzo intensywny. Tak więc świadomość, że ode mnie nie czuć już tego smrodu jest bez wątpienia zaletą.

Co jeszcze dzieje się z tobą, gdy zaczniesz e-palić? Zaczynasz odczuwać pewną euforię. Nie żartuję. Euforię spowodowaną przede wszystkim faktem, że ci sie udało. Zawsze znajdzie się parę osób, które powiedzą ci, że tak nie jest, bo po prostu przerzuciłeś się na inny typ palenia. Niech spierdalaja.



Zacznie być ci szczerze zal osób, które pala tradycyjne papierosy i będziesz starał sie zarażać swoim odkryciem innych. Ja od lutego stałam się dobrą e-wróżką - gdy tylko na przystanku autobusowym widzę, że jakis facet odpala papierosa, ja wyciągam swojego e-Peta ;). W 90% przypadków ta osoba podejdzie i zapyta, czy to działa. A wtedy mówię, że tak, że to pierwsza rzecz, która mi pomogła. Radzę, żeby  też nie zaczynali od olejków o smaku papierosów/tytoniu (!) To bardzo ważne, bo bardzo wiele osób zniechęca się do e-papierosów przez to. Ja palę sobie truskawkowe, waniliowe albo cytrusowe. Mniam, mniam, mniam.
A potem za kilka dni widzę tego gościa, jak zaciąga się olejkiem o smaku brandy i cieszę się jak dziecko.

9. Gdzie kupić?
Może najpierw o tym, gdzie nie kupować. Na Allegro, gumtree, itp. Musisz też wystrzegać się super okazji, promocji, zadziwiająco niskich cen. Jest wiele modeli e-papierosów, które sa po prostu beznadziejne w swej budowie, podobnie jak olejków, które zawierają szkodliwe substancje.
Najlepiej kupić w sklepie z e-papierosami. Sprzedawca doradzi, jaki model wybrać, pomoże dobrać liquidy (olejki), pokaże jak obsługiwać e-papierosa.

10. Czego jeszcze się wystrzegać?
Artykułow prasowych o szkodliwości e-papierosów. Przykładów mogłabym podawać w nieskończonosć. W większości sa to artykuły sponsorowane przez firmy tytoniowe, których zyski w ostatnich latach zaczely lecieć na łeb, na szyję i próbuja się ratowac, jak tylko mogą. Jeden z takich artykułow opublikował nawet Onet. Polecam lekture komentarzy internautów, którzy z miejsca zidentyfikowali jawna manipulację.
Pozostałe wyniki w internecie to przewaznie posty idiotów, którzy postanowili się NAPIĆ e-liquidu, ze stron takich, jak Kafeteria oraz sponsorowane posty komentatorów opłacanych przez - znów - firmy tytoniowe.

Prawda jest jedna i jest ona taka, że większego przełomu w walce z uzależnieniem społeczeństwa od papierosów jeszcze nigdy nie było.

Jest jeszcze jedna rzecz, która cieszy mnie chyba najbardziej ze wszystkich. Od momentu, gdy przeszłam na e-palenie, udało mi się zarazic nim wszystkie osoby pracujące ze mną w biurze, pracowników dwóch sąsiadujących z nami firm, czworo moich znajomych i jeszcze jedna osobę, na której najbardziej mi zależało.

Moja koleżanka jechała dwa miesiące temu do Polski i zawiozła mojemu ojcu drugi komplet, który mu kupiłam. Mój ojciec z miejsca przestał palić tradycyjne papierosy. Jest teraz szczęśliwym e-palaczem, a moja Mama nie musi już spać z popielniczką.

Tak więc z moim błogosławieństwem, palcie zdrowo!

wtorek, 13 sierpnia 2013

Entre dos tierras estás


To, że nie będzie już tych samych płyt i tych samych marzeń.
To, że razem z nim znika część świata, której był ostatnim bastionem. 
To, że legenda umiera w oparach najpłytszej prozy i to boli bardziej niż sama smierć. 

To wszystko cena za to, że przyszło nam żyć wśród ludzi nietuzinkowych.
Ktokolwiek z nas odejdzie, nie zostanie nigdy zastąpiony. 
Inaczej niż Krystyny za ladą w spożywczakach, inaczej niż Mariolki u fryzjerów, inaczej niż Józki pod buda z piwem. My nigdy nimi nie będziemy. 

Na tym smutnym jak dupa wycinku planety małp, w otoczeniu prowincjonalnego kiczu i wszechobecnej beznadziei współistnienia z tysiącami głupków, razem z grupą popieprzonych outsiderów tworzyliśmy kulturę, subkulturę i pewien równoległy wszechświat, którego jeden z filarów właśnie upadł. 

Wydawało mi się zawsze, że Franz nie może umrzeć. Że smierć nie bedzie miała odwagi do niego podejść, by jej nie wyśmiał.
Wiedziałam oczywiście, że kiedyś umrzeć musi, ale - musi przecież jak rockandrollowiec - zaćpać się, zachlać albo zaseksić na śmierć. Zjechać w przepaść na motocyklu, zaginąć w górach, zostać zastrzelonym w pojedynku na rewolwery, jak w westernie. 

Tyle razy rozmawialiśmy o podróży do Stanów, o Route 66, wszystkich rockandrollowych barach, które tam odwiedzimy; o harleyu, którego tam kupimy. O tym, jak będziemy smażyć w nocy kiełbaski na ognisku, pić whisky i tanczyć wokół ogniska jak Indianie. 

Franz nigdy nie pojedzie już do Stanów. Nigdy więcej nie zatańczymy razem. Nigdy więcej nie spojrzę na niego i nie pomyślę "jeśli ty jesteś, to znaczy, że wszystko jest nadal na swoim miejscu; nas dwoje - wyrzutków, bez wyrzutów". 

Nic już nie będzie na swoim miejscu. 

Jest coś pocieszającego w tym, że umarł na zawał. Że akurat wtedy, akurat gdy miał się żenić, znaleźć "normalną pracę", "zarabiać godziwe pieniądze" i, wydawałoby się, zacząć tzw. przyzwoite życie. Jakaś część jego samego w pewnym momencie powiedziała "nie, to się nie może tak skonczyć". 

Chcę zapomnieć o tym, że ma syna, że stanie się jedną z tych rodzinnych historii w stylu "mój ojciec umarł na zawał". 
Zapomnieć, że miał się żenić i zarabiac w euro.

Od śmierci Bartka nie mogę słuchać Dżemu, bo płaczę. Przy całej ilości muzyki, której obsesyjnie słuchałam razem z Franzem, już nic mi nie zostanie z polskiego repertuaru. 

Mój Ty Łachu Cmentarny, co ja teraz zrobię bez Ciebie?
Wyrwałeś mi serce z korzeniami.

wtorek, 12 marca 2013

I heard that you like the bad girls, Honey, is that true?

Za każdym razem, kiedy przydarza mi się w życiu coś dobrego, odczuwam lęk. Tyle razy już miałam nadzieję, że mnie też w końcu spotka szczęście i za każdym razem okazywało się ono zamkiem z piasku, że nie wiem, czy nie straciłam wiary w nie.

Bo zawsze gdy wierzę, daję się ponieść temu i odsuwam wątpliwości, a potem następuje upadek, to każdy kolejny moment wiary jest bardziej nasączony niepewnością. Wtedy mam w głowie gonitwę niesprecyzowanych przypuszczeń i obaw. Tyle okoliczności, które nie zależą ode mnie. Zawsze jestem zdana na czynniki zewnętrzne i to mnie obezwładnia. Bo potrafię ochronić przed ciosami innych, ale nie siebie. 

Boję się, że kolejny upadek będzie że zbyt dużej wysokości i wtedy roztrzaskam się o beton w drobny mak, jak fortepian zrzucony z Empire State Building.

Ale jakimś cudem, choć nie od razu, uwierzyłam. A teraz boję się, że stanie się jakieś tajemnicze Coś, co to wszystko obróci wniwecz. Nie mam nawet jednego racjonalnego argumentu, który mógłby potwierdzić obawę. Ale w mojej piersi znów rośnie kamień. Znów czuję ten strach, że los po raz kolejny spłata mi figla i będzie mi się potem głośno śmiać prosto w twarz. 

niedziela, 10 marca 2013

Game over - tylko jak?

Jakiś czas temu uświadomiłam sobie, że to nareszcie koniec. Mojego związku z T., oczywiście i wszystkich emocji z nim związanych. Już bardzo dawno przestałam go kochać, on mnie być może nie kochał nigdy.

Przyjeżdża sobie od czasu do czasu, siedzi w garażu, dłubie przy jakichś deskach albo przy motocyklu i przeważnie nawet do mnie nie zagląda. I dobrze,. Wszystko skończone, emocje opadły i teraz mogę go traktowac jak obojętnego znajomego. Kilka razy poszłam do niego zagadać, jak gdyby upewnić się, że wywietrzały mi z głowy jakieś powroty, sklejanie czegoś, naprawianie, blablabla. I tak właśnie jest.
Ale rozmawiamy normalnie, jak dobrzy znajomi.
To dobry koniec, po którym każde z nas bez pretensji do drugiego może podążać dalej własną drogą, czasami tylko wspomnieć coś, usmiechnąć się i pomyśleć "było - minęło".

Nigdy nie potrafiłam rozstawac się z kimś w gniewie i żalu, nie znam takiego końca związku. To zawsze byla rozmowa, "to nie ma sensu", "chyba lepiej żeby kazde z nas poszło w swoją stronę", "pójdziemy jeszcze kiedyś razem na piwo". I tak było. Moim byłym facetom doradzałam nieraz w sprawach sercowych z kolejnymi dziewczynami, tańczyłam z nimi i bawiłam się na imprezach (bez jakichkolwiek podtekstów) i z większością nadal utrzymuję dobry, przyjacielski kontakt.

Kiedy słyszę historie o ludziach, którzy, rozstając się, wrzeszczeli na siebie, rzucali w siebie przedmiotami i robili sobie swiństwa, nawet dokladnie nie potrafię sobie tego wyobrazić. Jak można nie uczcić nawet paroma miłymi zdaniami tego, co było dobre, czego się dwoje ludzi wzajemnie od siebie nauczyło, całego czasu, który ze sobą spędzili?

W takich chwilach zastanawiam się, gdzie u mnie to BPD. Bo przecież nie wpadam w furię, nie robię dzikich awantur, nie tworzę intryg, żeby komuś spieprzyć zycie. Nigdy nawet się na nikim nie mściłam.

Może ja po prostu jestem chwiejna emocjonalnie, ale nie borderowska?
Czasami tak o tym myślę. Tylko nie wiem, po co w ogóle się nad tym zastanawiam. Chyba zacznę się po prostu z tego cieszyć, bez zbednych analiz. :)

sobota, 9 marca 2013

Ku przestrodze


Są chwile, gdy chciałabym wierzyć w życie po śmierci. Chociażby po to, by mieć pewność, że gdy sama przeniosę się na jakiś enigmatyczny „tamten świat”, osobiście skopię tyłek osobie, która wybrała śmierć zamiast życia.
Myśli samobójcze są jak pasożyt, który przedostaje się do umysłu i zatruwa każdą jego komórkę, po czym powoli tworzy jakby samodzielny organ, który z biegiem czasu zaczyna żyć własnym życiem. Wstajesz z nim i z nim kładziesz się spać. Po kilku tygodniach/miesiącach nie pamiętasz już nawet, jak było kiedyś, bez niego. Dni stają się czarne, chociaż świeci słońce. Żadna część twojego ciała nie należy już do ciebie. Nie słucha, nie potrafi podźwignąć cię z łóżka, nie potrafi chwycić się oparcia, które jest w zasięgu reki. Upadasz, ale nie podnosisz się, jak wszyscy inni. Ziemia staje się grząska, a ty brodzisz w niej po kostki, po kolana, po pas. W końcu pasożyt opanowuje cały organizm i zaczyna boleć fizycznie. Jesli nie zostanie w porę usunięty, w końcu opanuje również wolę, która zwróci się ku rozwiązaniom ostatecznym i każe pogodzić się z odejściem, jakby mialo ono nastąpić w wyniku działania jakiejś zewnętrznej siły.


Nadzieja umiera ostatnia, ale ty już jej nie chcesz.


*B., gdybyś widział, ilu ludzi płakało tego marcowego poranka. Ilu z nich wyrwałeś kawałek serca. Gdybyś widział łzy swoich przyjaciół, gdy odpalali motocykle patrząc na trumnę opuszczaną bezpowrotnie w dół - myślę, że gdybyś mógł cofnąć czas, postąpiłbyś inaczej.Boję się, że nigdy nie będzie już kogoś takiego jak Ty. Że pustki, którą pozostawiłeś nie wypełni już żaden inny głos,żaden śpiew, żadne słowo.


Boję się, że za każdym razem, gdy usłyszymy „Autsajdera”,przypomni nam się, jak przy dźwiękach Dżemu szliśmy za Tobą, gdy już nie mogłeś obejrzeć się za siebie.


I boję się, że nigdy nie przestanę mysleć o tym, że wiedziałam, jak Ci pomóc, a nie zrobiłam tego. Nie miałam na to nawet szansy, bo z T., jedyną osobą, która wiedziała, co się z Toba działo, nie rozmawiałam już od dawna. Wściekła jestem na niego też, ale wiem, że to mój instynkt obronny próbuje ratować ego i zrzucić brzemię odpowiedzialności na osoby trzecie bądź „nieszczęśliwe zbiegi okoliczności”.Na zawsze zostanie już we mnie świadomość, że straciłam przyjaciela, a nie musiałam.


Wiedziałam, jak uratować Ci życie.


***Był jednym z niewielu skazanych na bluesaTen wyrok dodawał mu sił
Miał dom i rodzinę,spokojnie mógł żyć
Miał dom i rodzinę,spokojnie mógł żyć
Lecz często uciekał, by stanąć przed wami
Lecz często uciekał, by stanąć przed wami
By znów nabrać sił, by znów nabrać sił
By znów nabrać sił, by znów nabrać sił Bo czasu miał mało, przeczuwał to

Skazany na bluesa, ilu jeszcze jest takich jak on

Skazany na bluesa, ilu jeszcze jest takich jak on
Skazany na bluesa, no ilu jeszcze jest takich jak on, jak on
Skazany na bluesa, no ilu jeszcze jest takich jak on, jak on
No ilu jeszcze jest takich jak on
No ilu jeszcze jest takich jak on
Ilu jeszcze jest takich jak on...
Ilu jeszcze jest takich jak on...

środa, 27 lutego 2013

Jak krytykować BPD żeby nie dostać w ryj

Całkiem serio.

Związek z osobą z BPD lub zwyczajnie życie z kimś takim w rodzinie prowadzi do wielu sytuacji niezrozumiałych z punktu widzenia "normalnego" człowieka. Bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie wyobraża sobie, jak na niewinny przytyk lub zwrócenie uwagi można zareagować płaczem, gniewem lub głębokim smutkiem.
O ile członków rodziny sobie nie wybieramy, o tyle partnerów już tak i związek z osoba z BPD jest tylko i wyłącznie kwestią wyboru. Jeśli wielokrotnie zdarzyła Ci się sytuacja, w której powiedziałeś coś zgoła zwyczajnego, co u Twojego BP wywołało wybuch gniewu i nie masz pojęcia, co to mogło być, to przeczytaj uważnie treść tego posta.

Jedną z cech charakterystycznych osób z syndromem Aspergera jest nieumiejętność odczytania ukrytych treści w wypowiedzi innej osoby. Rozumieją sens logiczny zasłyszanych zdań, jednak nie potrafią odczytać znaczeń przenośnych, tzw. "między wierszami". Radzę uważać przy nich ze sformułowaniami typu: "Idź się utop!".
____________________
Osoby z Borderline mają podobnie uproszczony sposób odczytu informacji zwrotnych odnoszących się do nich samych, a konkretnie - tych nacechowanych negatywnie.

Nie mogą znieść, gdy ktoś się z nich śmieje, nie znoszą upokorzenia czy krytyki. Z drugiej strony - z doświadczenia społecznego wiedzą, że statystyczny obywatel powinien mieć pewną dozę dystansu do siebie samego. Prezentują więc ten dystans, np. żartujac na swój temat. Problem polega na tym, że gdy ten sam żart wyjdzie z ust innej osoby, staje się krzywdzący. Wynika to z faktu, że osoby z Borderline pozbawione są emocjonalnej skóry, pancerza ochronnego. Wszystko trafia do nich silniej, zwłaszcza bodźce negatywne.

Jeśli komukolwiek ze swoich znajomych powiesz: "chyba jestes nienormalny!", zapewne ta druga osoba puści to mimo uszu, uzna za wstęp do jakiejś konstruktywnej krytyki, w najgorszym razie trochę się obruszy. Osoba z Borderline poczuje silne ukłucie wewnątrz, będzie jej autentycznie przykro i zacznie się wycofywać z kontaktu z osobą, która ją, w jej własnym mniemaniu, ostro skrytykowała.
____________________
Bardzo trudno jest BP odeprzeć wszelkiego rodzaju zarzuty odnoszące się do ich umiejętności, inteligencji, działań, dokonań. Tym trudniejsze to jest, im bardziej przedmiot krytyki odnosi się do doświadczeń z dziecinstwa i wczesnej młodości bordera.
Przykładowo, mój ojciec, gdy byłam dzieckiem, często mówił coś w stylu: "ale ty jesteś tępa!" i stąd każdy zarzut, nawet żartobliwy, odnośnie moich możliwości intelektualnych, biorę do siebie. Np.: "No co ty, głupia jesteś? Przecież to było ze trzy lata temu". Z tego zdania słyszę tylko "głupia jesteś" i nieważne, co powiesz dalej.

Co więc robić?

1) Jesli masz najmniejszą choćby dozę inteligencji emocjonalnej, z pewnościa rozumiesz, jak postępować, zeby nie skrzywdzić słowem np. dziecka. Osobę z BPD musisz traktować podobnie. Jeśli tego nie zrobisz, oczka zaszklą się łzami i nastąpi natychmiastowy odwrót. Inny scenariusz jest jeszcze taki, ze border zapamięta sobie to, co usłyszał i będzie kojarzyć to bezpośrednio z Tobą. Z Damiana, Kasi czy Basi staniesz się "tym, co powiedział (...)"

2) Precyzuj jasno, co masz na myśli, ale formułuj komunikaty typu "ja", czyli np. "uważam inaczej", "o coś innego mi chodziło", zamiast komunikatów typu "ty": "(ty) nie rozumiesz", "chyba cię pogięło", "no co ty, głupia jesteś"? To przy okazji, jest podstawowa zasada w kontaktach międzyludzkich, jeśli chcesz unikać konfliktów. Każdy człowiek na komunikat typu "ty" zaczyna się stroszyć i przechodzi do kontrataku.
Uwierz, że wyskoczyć z tekstem "ale ty jesteś popieprzony!" do bordera to jak kopanie leżącego. Mamy wystarczająco nędzne o sobie mniemanie, nie potrzeba nam jeszcze dokładać. A to wiąże sie nierozerwalnie z tym, że nie potrzeba nam ludzi, którzy nam dokładają. Jeśli jestes osobą bardzo bliską, najbliższą, zwłaszcza partnerem życiowym BP, to uważaj, bo niewinny żarcik czy krytyka może skończyć sie tym, że stracisz partnera, choć wcale nie miałeś złych zamiarów.


3) Odłóż krytykę na później.Najgorsze, co możesz zrobić, to powiedziec coś głupiego "na gorąco". Lepiej odczekaj i zacznij mniej więcej tak: "A wiesz, przypomniało mi sie jak dzisiaj powiedziałeś (...) i trochę mnie to rozbawiło/zdenerwowało/zdezorientowało". Wtedy u BP włączy się logiczna analiza sytuacji, niepodyktowana emocjami.

4) Przeproś.
Powiedziałeś coś durnego? Nie daj, borze zielony, że nowa kiecka ją pogrubia? Że jest tępa/tępy? Przeproś od razu. Powiedz, że nie chciałeś, nawet jesli masz skłamać. Korona ci z głowy nie spadnie. On też przeprosi.

5) Usiądź, gdy zaczyna się awantura.
Tak, tak. Jeśli stoisz z partnerem w pokoju i drzecie na siebie misie-pysie, po prostu usiądź i zacznij mówić spokojnie. Wtedy on też bedzie musiał usiąść i opuści głos. To naprawde działa, spróbujcie.

Za dużo tego? Nie masz siły, żeby tak postepować? Drażni Cię sam fakt, że potrzebujesz instrukcji obsługi partnera? Tak naprawdę te instrukcje nie dotycza tylko BPD. Tak można wybrnąć z każdej sytuacji, która zaczyna przeradzać się w konfliktową. Ale jeśli nie chcesz próbować, to zrezygnuj i odejdź od swojego BP już teraz. Tak zrobiłaby większość ludzi i nie będziesz jakims ewenementem, jesli to zrobisz.

Borderline to cieżki orzech do zgrynienia, to fakt. Ale nawet my, chwiejni emocjonalnie BP, zostaniemy przy osobach, które o nas walczą, będziemy kochać ich i doceniać to, że przy nas trwają. Też umiemy przepraszać, wyciągnąć jako pierwsi rękę do zgody. Na każdego z nas jest sposób.

Kiedy ja wariuję, trzeba mnie przytulić, nawet na siłę, jeśli będę wierzgać i powiedzieć "kocham cię". I to wystarczy.
Żaden z moich facetów nigdy tego nie zrobił. Ale nie jestem rozczarowana; po żadnym się tego nie spodziewałam - to byli słabi duchem ludzie. Teraz jestem sama i nie mogę powiedzieć, że tego żałuję. Pewne rzeczy trzeba przeżyć, by coś zrozumieć.

Ja swoją walkę w dużej mierze, choć nie całkowicie, mam już za sobą i to dzięki moim rodzicom i siostrze. Mimo krzywd i rozczarowań, jakich przysporzyłam im 7-9 lat temu, nigdy nie przestali mnie wspierać; cały czas wierzyli, że mi się uda i ze swojej strony robili, co tylko mogli, by mi w tym pomóc - od konsultacji z lekarzami, przez czytanie literatury nt. zaburzenia, po długie rozmowy ze mną w domu. Byli moją główną motywacją do nieustannej samokontroli, pracy nad sobą, która po kilku latach przyniosła jakiś efekt. Pozostało doszlifować parę elementów.

Każdemu może się udać, tylko musi mieć kogoś, kto go będzie wspierał, dla kogo będzie wiedział, że warto się zmienić. Dla każdego bordera osoba, którą obdarzy miłością jest ważniejsza niż on sam.

wtorek, 5 lutego 2013

Lamotrygina i BPD - update 2013

Powracamy do tematu BPD.
Przede wszystkim, dziękuję za wszystkie maile, które otrzymałam, a które dotyczyły, jakże ulubionego naszego zagadnienia. tym osobom, którym poleciłam wizytę u psychiatry, a od których nie dostałam już później odpowiedzi, powiem krótko: chcesz, czy nie, BPD to nie przeziębienie i domowymi metodami tego nie wyleczysz, ani nie zaleczysz. Zwiedzenie pięćdziesięciu blogów o tej tematyce też nie pomoże.
Właśnie, czy w kontekście BPD możemy w ogóle mówić o "wyleczeniu"?

Jako, że przez ostatni rok (nie wiedzieć, czemu) nie dostawałam powiadomień o komentarzach, niestety umknął mojej uwadze fakt, że pojawiło się w owych kilka dość istotnych pytań.

Mam tu na myśli głównie komentarz SuszyWDuszy na temat moich osobistych postępów w tej dziedzinie.
Pozwolę sobie przytoczyć niektóre pytania, które w nim padły i odpowiedzieć na nie.
Gwoli wyjaśnienia, nie zażywam już Lamotryginy, zażywałam ja natomiast przez ponad dwa lata.

1) Z perspektywy kilku lat, jak oceniasz skuteczność Lamotryginy?

Lamotrygina była dobrym, cholernie dobrym wstępem do rozpoczęcia właściwego leczenia. Mam tu na myśli terapię oraz autoterapię, czyli wszelkie działania, które można podjąć na etapie, gdy człowiek "normalnieje" na tyle, żeby zdystansować się do swojego zaburzenia i ocenić je na chłodno. To naprawdę dziwne, a czasami bardzo trudne, gdy analizuje się swoje zachowania i co chwila mimowolnie robi deskpalm. Ale to normalne i trzeba to przeżyć, nie można się chować.

2) Czy minął lęk przed odrzuceniem, rujnujący każdy związek?

Zdecydowanie. Teraz swoje związki rujnuję sama, bez pomocy BPD.

A pomogły mi w tym bardzo trzy rzeczy. Jedną z nich był wyjazd z Irlandii do Anglii i "na siłę" zdystansowanie się geograficzne od faceta, z którym byłam. To pomogło mi zrozumieć, że potrafię być sama i nie jest to wcale takie złe. Drugą taką rzeczą - i był to dość długotrwały zabieg - byli powrót do pisania pamiętników. Co to miało na celu? Ponowne poznanie siebie. I polubienie. Człowiek, który zna i lubi siebie nigdy, bądź bardzo rzadko, nie boi sie być sam. Serio. Spróbujcie. Tylko nie wpadnijcie z kolei w samozachwyt :) Będę jeszcze o tym pisać.
No i w końcu, o dziwo, całkiem niedawno pomógł mi związek z osobą mającą również to zaburzenie, o czym przy okazji innego posta, bo to była niezła akcja, która uświadomiła mi dobitnie, że mam dosyć tego. Że nie chce więcej patologicznych emocji, choćby nie wiem jak pięknie zapowiadał się scenariusz ("bo on tez jest borderem, to rozumie"), chcę NORMALNOŚCI!

I Wy też powinniście chcieć. Dla tej właśnie normalności warto się leczyć, pracować nad sobą, by potem, gdy w końcu spotkacie tę właściwą osobę, móc jej nieba przychylić, a nie - niszczyć jej życie.
Tak więc lęku przed porzuceniem nie mam, bo doszłam do tego, że sobie tego życia też nie pozwolę zniszczyć.

3) Czy stałaś się mniej impulsywna, mniej wybuchowa? Przestałaś ranić najbliższych?

Owszem, zdecydowanie. W końcu moja agresja uspokoiła się do tego stopnia, że przestałam w ogóle odczuwać potrzebę jej wyładowania. Stałam się wręcz oazą spokoju, bez jakiejkolwiek przesady. Jedyny, jak do tej pory, nawrót mojej impulsywności nastąpił w czasie trwania powyższego związku. Ale nie był to wynik zażywania Lamotryginy. Za każdym razem, gdy miałam ochotę rzucić w kogoś nieelegancką wiązanką bądź wetknąć bolesną, wielką szpilę, zaczęłam po prostu wychodzić z pokoju, w którym toczyła się rozmowa/dyskusja/kłótnia.
Wierzcie lub nie, ale zaczęłam stosować stare jak świat "policz do dziesięciu", "weź dwa głębokie wdechy". I to działa. Ale to tylko wstęp.
Co dalej? Afirmacje. Całe życie się z tego śmiałam, wrzucając do jednego wora z kartami Tarota, wodą Zbyszka Nowaka z Podkowy Leśnej i Feng Shui. Ale spróbowałam od najprostszych: "Nie jestem złą osobą", "Potrafię wspierać tych, na których mi zależy", "Potrafię dawać więcej niż brać". Brzmi lipnie? Tylko, jeśli nie wierzysz, że jesteś dobry, potrafisz dawać i wspierać.

Od czasu kiedy rozpoczęłam intensywne leczenie, również to we własnym zakresie, moi najbliżsi stali się moim Świętym Graalem, skarbem, który chronię przed całym złem tego świata. Urośli wręcz do rangi świętości, stali się bezwarunkowym priorytetem. To moja granica, przed którą wszystkie moje wściekłostki, tupanie nóżkami i darcie pysia muszą wyhamować. Inaczej spuszczam sobie mentalny wpierdol, słuchając najbardziej obciachowego kawałka sezonu.

4) Czy minęło uczucie pustki, bezcelowości życia, towarzyszące BPD?

Nie, uczucie pustki nie minęło. Ale uczucie pustki ma to do siebie, że będzie wracać, ilekroć zrobisz na nie miejsce w swoim życiu. Dlatego staram się nie mieć tych nudnych, fejsbukowych wieczorów, gdy robię się niewidoczna na czacie, spławiam sublokatorów. Każdą samopogrążającą bzdurę, która przyjdzie mi do głowy, w stylu "jestem za gruba" - zapisuję na kartce, zgniatam i wywalam do kosza. Pustka i tak kiedys się wciśnie przez jakąś szczelinę, ale trzeba zacisnąć zęby i przeczekać, jak wszystko. Po jakimś czasie będzie to jak pojawienie się starego, średnio lubianego znajomego.

Bezcelowość życia? Z praktycznego punktu widzenia, życie nie ma celu, czy też sensu. Kto nie wierzy, niech obejrzy Monty Pythona.
Dlatego mówi się o wyznaczaniu sobie celów, "nadawaniu" życiu sensu. Bo samo w sobie ono go nie ma. Spójrzmy prawdzie w oczy - jaki jest sens życia np. mrówkojada? Żarcie, spanie, rozmnażanie... Po co? Licho wie.

5) Czy potrafisz teraz wytyczać sobie realne cele, a następnie konsekwentnie je realizować?

Jeśli chodzi o moje cele, to jest różnie.
W maju zeszłego roku postanowiłam wynająć dom i wynajęłam go dwa tygodnie później.
W październiku 2012 szefowa nie dała mi obiecanej podwyżki, więc zwolniłam się z pracy. Postanowiłam znaleźć nową, ale to olewam i siedzę na zasiłku. Mówię sobie, ze potrzebuje całego dnia, by pracować nad firmą, ale zamiast tego siedzę na fejsie. I olewam to.
W tym samym czasie postawiłam sobie za cel otworzyć własną firmę i teraz konsekwentnie do tego dążę. Oczywiście - jesień, zima, czyli spowolnienie działania, więc wspomagam się fluoksetyną.
We wrześniu postanowiłam zakończyć nieudany związek z T. i jest on zakończony.

Tak wyglądają moje cele. Im mniejsze, tym więcej misji zakończonych powodzeniem. Najgorzej jest stawiać sobie cele dalekosiężne, jeśli tak naprawdę nie potrafi się zaplanować rozkładu dnia. To właśnie przerabiam teraz z terapeutką. Normalnie dała mi kartkę z dniami tygodnia i kazała wypełniać. No, to wypełniam jak grzeczne dziecko i idzie mi coraz lepiej. Plan na jutro na przykład wygląda tak:
  • 7:00 wstaję
  • 8:00 robie jajecznicę
  • 11:00 idę do Dorotki na kawę
  • 13:00 Terapia
  • 14:00 wrcam do Dorotki
  • 17:00 angielski z Iwonką
  • 18:30 szybkie zakupy
  • 19:00 robię rosół na jutro
I choćby skały srały, muszę zrobić rosół. Zamknęli mi polski warzywniak? To idę do Tesco. Nie ma pietruszki? To kupuję pasternak. rosół musi być.
A jak mi coś wypadnie? To zmieniam notatki w planie tygodnia i znów wszystko jest zgodnie z planem.

A jak Wy radzicie sobie z przeciwnościami losu i bordera?

Podsumowanie?
  • Warto pisać, obklejać tym ściany, szafki.Warto stosować afirmacje.
  • Warto wywalić ze swojego życia ludzi, którzy zabierają nam energię. Bez żalu. Niech idą wysysać ją z kogoś innego.
  • Warto wszystko osiągać małymi kroczkami. Nawet takimi tyci, tyci.
  • Warto odstawić używki. Alkohol i marihuanę, bo napędzają depresję. Każdemu, kto mi teraz napisze, że marihuana ma działanie antydepresyjne, mówię: pocałuj mnie w dupę i idź pisać na blogu Wolnych Konopii. Marihuana, przyjmowana w dużych ilościach i codziennie, u osób ze skłonnością do depresji, tę depresję pogłębia. Kto nie wierzy, niech zajrzy chociażby na forum Anonimowych Narkomanów, ale tych źródeł jest więcej. Ze swojej strony dorzucam jeszcze autopsję i kilkanaście historii z życia moich znajomych oraz przyjaciół.
Na zakończenie, powiem tylko, że odnalazłam ukojenie w posiadaniu niszczarki do papieru. Cały stres każdego dnia schodzi ze mnie jak kiepski lakier z paznokci, gdy pojedynczo ładuję do niej kartki, gazety, ulotki i słyszę "bzzzzzz... wrrrrrwrrrrr bzzzzzz". Naprawdę, ludzie, sprawcie sobie niszczarkę. Najlepszy przyjaciel nerwusa, zaraz po pigułkach.