poniedziałek, 6 września 2010

Z punktu A do punktu B

Zakochałam się w Walii. W dziwnie brzmiących gaelickich nazwach, w małych, urokliwych wioskach i Snowdonii. Zakochałam się w Szkocji, szkockim akcencie i nietypowych znakach drogowych. Zakochałam się w Anglii, choć ją ledwo widziałam, poza muzeum motocykli w Birmingham (pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów zabytkowych dwóch kółek).
Kocham się we wszystkich miejscach, których mnie nie ma, bądź, w których jestem epizodycznie tylko.

Czekam tylko na odwzajemnienie tej miłości, na gest, którym jedno z nich odpowie w końcu "to ja jestem tym Twoim. U mnie jest Twój dom." I może się kiedyś doczekam. Zbieram przewodniki, mapy, relacje z tylu miejsc, jak gdybym wierzyła, że któreś z nich w końcu swoją magiczną mocą mnie teleportuje. Oto znajdę się na południku takim-a-takim, tej-a-tej szerokości geograficznej i zobaczę, jak tam wygląda horyzont, wschód słońca, jak smakuje deszcz i plucha i, czy inaczej niż u nas chce się pić albo stawia się kroki.

Kiedy przemieszczasz się, zmieniasz położenie geograficzne, to jak dociera do ciebie, że naprawdę twoje położenie zmienia się względem innego punktu? Kiedy jedziesz samochodem/motocyklem/pociągiem, obrazy zmieniają się przecież tak, że ktoś mógłby je równie dobrze namalować na wielkiej płachcie i przesuwać za oknem stojącego nieruchomo pojazdu. A przecież musisz WIEDZIEĆ, że to prawda. Czy wyobrażasz sobie mapę, na której jesteś punkcikiem, przesuwającym się w miarę pokonywania kolejnych metrów, jak na ekranie GPS-a? Olbrzymi globus, na którym rysuje się, prowadzona twoim ruchem, linia?

Czy nasze zmysły są przystosowane do tego, by naprawdę poczuć fizyczną zmianę miejsca? Bo przecież, jeśli jadę dokądś, to wiem, jest dla mnie logiczne, że przemieszczam się. Ale dlaczego? Czy dlatego, że znam definicję ruchu? Że przeczytałam gdzieś, że X i Y podróżowali i to oznaczało przemieszczenie się ich z punktu A do B i, gdy dotarli do punktu B, to już nie było ich w punkcie A?

Jak to poczuć? Kiedy płynęliśmy z T. promem do Holyhead, zadałam mu to samo pytanie. Przecież nie mogę ogarnąć jednocześnie, nawet jednym zmysłem, drogi, która zostaje za nami, patrząc na tę, która jest przed nami, a której jeszcze w całości nie widzę. Gdy spojrzę za siebie, nie widzę już kierunku, w którym zmierzamy. Ale to przecież nie wszystko. Przecież, jeśli płyniemy, to pod nami znajduje się woda, jej hektolitry, a w nich zanurzone ryby, plankton, rośliny i to wszystko rusza się w każdej minucie.

Aby naprawdę ostatecznie uświadomić sobie, wniknąć w istotę przemieszczania się, musielibyśmy ogarnąć całość wszystkich punktów odniesienia. Wszystkie punkty, względem których się przemieszczamy, a to przecież trudne, a wręcz niemożliwe. Czy nie to jest przyczyną uczucia, które dopada nas po powrocie do domu, kołaczącego w głowie pytania 'czy naprawdę tam byliśmy?' Są zdjęcia, są pamiątki, jakieś wspomnienia, ale dlaczego tak mało z tego zostało w nas?. Dlaczego przewijamy to sobie jak film w telewizji? Jak slajdy?

Cierpię chyba na niedosyt przeżyć wszelakich. Niedointensywność.