czwartek, 1 kwietnia 2010

Przemieszczenie z poplątaniem

Od kilku tygodni moje życie zdominowane zostało przez kilka czynników, których mieszance poświęciłam się bez reszty, choć nie każdemu składnikowi w takim samym stopniu i z równym zapałem. Tak więc, krótko mówiąc: T., Nikon d70 (którego, notabene, od niego dostałam) i szukanie mieszkania. Ostatnia kwestia znalazła swój finał w zeszłym tygodniu w sobotę, kiedy to zdecydowaliśmy się wynająć tzw. studio w poddublińskiej miejscowości. Małe to, ale przytulne i o to chodziło właśnie, żeby znaleźć swoją norkę i zaszyć się w niej jak młode liski i zapomnieć o rozpoczynaniu dnia od solidnego "nerwa". Seks, muzyka i zakupy w Lidlu. Tak więc, nerwy w konserwy, a za oknem niedorozwinięta wiosna wodzi na pokuszenie naiwnych mieszkańców niezbyt zielonej jeszcze wyspy, którzy z utęsknieniem czekają na jej pełen rozkwit i przywdziewają te swoje lumpiarskie dresiki zamiast ciepłych kurteczek. Oberwało się i mnie, mimo przedsięwziętych środków ostrożności. Niestety, dwie pary rajstop pod spodniami, trzy swetry i kołnierz aż pod podbródek nie ocaliły moich dłoni i tym samym od paru dni mam okazję obserwować u siebie wczesne stadium reumatoidalnego zapalenia stawów. Opis: opuchlizna na kostkach przed samymi paznokciami, a palce przybrały kształt niezbyt dla palców typowy. Efekt - nie dotykać mnie, a już na pewno uważać, żeby nie przywalić mi czymkolwiek, bo ból w takim wypadku - niewyobrażalny, a moja mina reklamowo - bezcenna.
Starość - nie radość. Co chwila coś się we mnie sypie. Tak, tak, za miesiąc z kawałkiem będę mieć 25 lat. I znów 8 maja obudzę się rano z gorzką refleksją, że oto znów, tak samo jak przez ostatnich sześć lat, jestem w tym samym punkcie, choć wydaje mi się, że pełznę powoli do przodu.
Cytując jednak Lema: "Nic to wszak, byle tylko nie myśleć. Dobra nasza."