wtorek, 13 sierpnia 2013

Entre dos tierras estás


To, że nie będzie już tych samych płyt i tych samych marzeń.
To, że razem z nim znika część świata, której był ostatnim bastionem. 
To, że legenda umiera w oparach najpłytszej prozy i to boli bardziej niż sama smierć. 

To wszystko cena za to, że przyszło nam żyć wśród ludzi nietuzinkowych.
Ktokolwiek z nas odejdzie, nie zostanie nigdy zastąpiony. 
Inaczej niż Krystyny za ladą w spożywczakach, inaczej niż Mariolki u fryzjerów, inaczej niż Józki pod buda z piwem. My nigdy nimi nie będziemy. 

Na tym smutnym jak dupa wycinku planety małp, w otoczeniu prowincjonalnego kiczu i wszechobecnej beznadziei współistnienia z tysiącami głupków, razem z grupą popieprzonych outsiderów tworzyliśmy kulturę, subkulturę i pewien równoległy wszechświat, którego jeden z filarów właśnie upadł. 

Wydawało mi się zawsze, że Franz nie może umrzeć. Że smierć nie bedzie miała odwagi do niego podejść, by jej nie wyśmiał.
Wiedziałam oczywiście, że kiedyś umrzeć musi, ale - musi przecież jak rockandrollowiec - zaćpać się, zachlać albo zaseksić na śmierć. Zjechać w przepaść na motocyklu, zaginąć w górach, zostać zastrzelonym w pojedynku na rewolwery, jak w westernie. 

Tyle razy rozmawialiśmy o podróży do Stanów, o Route 66, wszystkich rockandrollowych barach, które tam odwiedzimy; o harleyu, którego tam kupimy. O tym, jak będziemy smażyć w nocy kiełbaski na ognisku, pić whisky i tanczyć wokół ogniska jak Indianie. 

Franz nigdy nie pojedzie już do Stanów. Nigdy więcej nie zatańczymy razem. Nigdy więcej nie spojrzę na niego i nie pomyślę "jeśli ty jesteś, to znaczy, że wszystko jest nadal na swoim miejscu; nas dwoje - wyrzutków, bez wyrzutów". 

Nic już nie będzie na swoim miejscu. 

Jest coś pocieszającego w tym, że umarł na zawał. Że akurat wtedy, akurat gdy miał się żenić, znaleźć "normalną pracę", "zarabiać godziwe pieniądze" i, wydawałoby się, zacząć tzw. przyzwoite życie. Jakaś część jego samego w pewnym momencie powiedziała "nie, to się nie może tak skonczyć". 

Chcę zapomnieć o tym, że ma syna, że stanie się jedną z tych rodzinnych historii w stylu "mój ojciec umarł na zawał". 
Zapomnieć, że miał się żenić i zarabiac w euro.

Od śmierci Bartka nie mogę słuchać Dżemu, bo płaczę. Przy całej ilości muzyki, której obsesyjnie słuchałam razem z Franzem, już nic mi nie zostanie z polskiego repertuaru. 

Mój Ty Łachu Cmentarny, co ja teraz zrobię bez Ciebie?
Wyrwałeś mi serce z korzeniami.