wtorek, 7 grudnia 2010

Kim i czy

To nic, że długo nie pisałam, ponieważ równie długo myślałam o tym, co, czy i czy na pewno chcę napisać. A napisać chcę, że boli. Boli wcale nie to, że wiem, że nie kochasz, lecz to, że nie wiem już, czy Ciebie kocham ja. Mimo kilku ostatnich lat pełnych nocnych łez i zagryzania zębów, mimo tego rozanielenia, gdy mnie obejmujesz - nie wiem. Nie wiem, czy nie wypaliła się we mnie ta część serca, która przeznaczyłam kiedyś dla Ciebie.
Ale o Tobie, jak zwykle, mogłabym jeszcze. Tym razem jednak - komputer nie mój i jeszcze klawisze zdradza, naskarżą, doniosą, że o Tobie, że zbyt osobiście, rozwiąźle napisałam i zbyt szczerze.
Birmingham jest śmietnikiem, do którego wpadłam jak skórka od banana, na którą tylko czekają, by zamknąć pokrywę. Brud, różnokolorowy tłum i zakupy w Tesco. Tesco unikam jak ognia, ale współlokatorka uwielbia eksplorować półki z produktami każdej kategorii i niekiedy nie udaje mi się uciec. Bywa, ze i 1,5 h z życia mam wycięte przez jej dylematy natury żywieniowej - czy wybrać jogurt odtłuszczony czy z ziarnami zbóż? Za 48p czy cztery sztuki za 72p?

Czym w ogóle jest mieszkanie w Birmingham? Nieustanną pogonią za ciepłem nagrzanego kaloryfera i nieustanną tęsknotą za rajem utraconym, pozostawionym w Polsce. Chęć ucieczki od wszechobecnych muzułmanów, którzy, choć kolorowi i przeważnie życzliwie nastawieni, przypominają nawet zawartością tescowych koszyków, że nie da się tu pozostać tym, kim się było, że oto bohater romantyczny znalazł się w rzeczywistości industrialnej machiny, napędzanej, wśród setek innych, również jego rękoma. Machiny wyzysku i poczucia wiecznego skazania na odciski na palcach, garb i poczucie osiągnięcia kresu swej wytrzymałości. Kołchozu szczęśliwych konsumentów chleba, wędliny i płatków śniadaniowych marki Tesco, polujących na kapitalistycznie okazje w Argosach i Asdach, oszczędzających w Funciakach i nieszczędzących przy weekendzie. Piekle wyboru mniejszego zła, pomiędzy polską a ciapacką dzielnicą, pomiędzy śniadym Aston a na wskroś słowiańskim Handsworth.

Ale mimo że otacza mnie to codziennie, że powinnam już wrosnąć to, zapuścić korzenie, stać się pracującą "Polką w UK" i może nawet zacząć udzielać się na jakimś emigracyjnym forum, to co dzień wracam myślami do Polski, swojego prawdziwego domu i chyba tam już zostanę.

Nie ma mnie tu tak naprawdę. I nie wiem, czy gdzieś jestem. Nie wiem, czy kiedy pojedziemy w końcu latem na te wymarzone Bałkany, będę choć tam. Zawsze wiedziałam, kim nie jestem, lecz nie wiem wciąż kim i, czy jestem.