czwartek, 7 lipca 2011

Krótko, zwięźle i na temat

Wyjazd w poniedziałek, 10.07.11
Powrót... Październik, początek listopada? Trudno powiedzieć. Nie sądzę, bym mogła przez ten czas cokolwiek napisać, na cokolwiek odpisać, cokolwiek opisać.

Miłego lata wszystkim życzę.

środa, 22 czerwca 2011

Rozmowy kontrolowane

Niektóre rzeczy nie zmienią się nigdy. Jedną z tych rzeczy jest polska biurwa. Istota, którą jak gdyby ktoś za karę posadził w okienku banku/poczty/urzędu miejskiego, by co dzień torturować oglądaniem tysiąca twarzy interesantów, których ona postawiła sobie za punkt honoru ignorować i karać za swą niedolę własną, ich niewolą, zapętleniem w formularzach, odsyłaniem od okienka A do b, z piętra trzeciego na pierwsze, setką załączników i poprawkami w druczkach.

Biurwa i konieczność oszczędzania na wszystkim, uświadomiły mi, że jestem w domu. Z jego kochana niedorzecznością, w której wyrosła - przywykłam i która stanowi istotę bycia mieszkańcem tego kraju, w którym duch Barei unosi się nad codziennością, a którego współczesność chce nieudolnie zaprzeczyć polskości tego zjawiska.

'Nie widzi pan, że zupę jem??'

niedziela, 12 czerwca 2011

Edit

Przygotowania nabierają rozpędu, a w moim pokoju w Birmingham trwa pakowanie. Rzeczy które zabieram, rzeczy które wysyłam i rzeczy które zostawiam tu do jesieni. Próbuję się zmieścić w trzydziestokilowej paczce. Książki, przewodniki, ciuchy, aparat (Canona wysyłam, Nikona biorę ze sobą do samolotu).

W połowie pakowania dociera do mnie, że książki zajmują 80% przewidywanej wagi paczki. Zapada wyrok: Charles D., Jane A. oraz Oscar W. pozostają w swojej ojczyźnie. Pojadą ze mną za rok.
Za rok o tej porze mam nadzieję planować następną wyprawę i zabrać wszystkie moje duchy w podróż ostatecznego powrotu.

A w wyprawie pod roboczym, wybitnie nieoryginalnym tytułem 'Bałkany 2011', nastąpiły zmiany dość znaczące. Początkowo po zjechaniu Ukrainy, Naddniestrza, Rumunii i Bułgarii mieliśmy tylko wpaść do Istambułu, oblecieć z 200 km wokół komina i jechać do Grecji. Teraz z Bułgarii jedziemy tureckim wybrzeżem Morza czarnego do Gruzji, wracamy natomiast przez Kapadocję, Milet i Troję znów do Bułgarii, by tam przekroczyć granicę z Serbią i przejechać nią do Kosowa. Reszta trasy zgodnie z planem, tylko w związku z tą Turcją, z jej całej przejechaniem jakiś taki niepokój mię ogarnął...

Że może nie starczy nam na paliwo. Że utkniemy tam o 5-6 dni dłużej, niż byśmy chcieli. Że właśnie w tej Turcji Setka się rozkraczy, powie nam "nie" i dalej nie pojedzie. Nie mam tego typu obaw odnośnie do Gruzji, mimo że dalej, mimo że już w Azji. Nie wiem, czemu.
Może dlatego, że mniejsza niż ta Azja Mniejsza :)

sobota, 30 kwietnia 2011

Jutro będzie futro

Cała podróż ma wyglądać tak:



visited 20 states (8.88%)


Trzy miesiące, 17 państw, tylko on, ja i BMW R100GS z wózkiem. Zaczynamy od Ukrainy, kończymy na Słowacji. Początek planujemy na 10 lipca. A teraz jest planowanie, ślęczenie nad mapą, czytanie przewodników, relacji w internecie, wynotowywanie spostrzeżeń i ostrzeżeń, najgorsze zaś - odkładanie kasy, bo przy mojej skromnej pensji odłożenie 1500 euro to jest naprawdę COŚ. Ale założenie jest takie, że się uda.
Co potem? Co, gdy rzucę pracę i spłukana z całej gotówki wrócę po czterech miesiącach do Polski, bez pieniędzy nawet na bilet powrotny do Anglii? Bez pracy, z koniecznością zaczynania wszystkiego od początku? Co wtedy?

Jak mawiała Scarlett O'Hara, pomyślę o tym jutro.
A jutro będzie futro. Kocie. Rude, kosmate.
Tak, tak. Sprawiłam sobie niespełna dwumiesięczną, rozbrykaną protezę macierzyństwa. Każda samotna kobieta, od czasu "Śniadania u Tiffany'ego", musi posiadać kota.
Posiadam i ja.

niedziela, 24 kwietnia 2011

Jajko z niespodzianką

Lubię, gdy zupełnie niespodziewanie dzieją się takie rzeczy.
Pukanie do drzwi. Myślę sobie - pewnie współlokator znowu zapomniał klucza i niechętnie otwieram. A za drzwiami stoi nie zapijaczony B., lecz uśmiechnięta czarnoskóra kobieta i wręcza mi kartkę świąteczną. Mówi, że jest z kościoła baptystów na mojej ulicy, życzy mi Wesołych Świąt i wręcza czekoladowe jajko. Uśmiecha się swoimi śnieżnobiałymi zębami, odwraca się i odchodzi. Po prostu.
'Happy Easter!' krzyczę za nią i też się uśmiecham, pełną gębą, bo tym małym gestem rozjaśniła mi dzień i jeszcze co najmniej następny tydzień.
Co z tego, że nie obchodzę Świąt? Co z tego, że daremnie zaprosiła mnie na wielkanocne poszukiwanie skarbów? W tym smutnym mieście, w to niesłoneczne przedpołudnie dostałam w prezencie najpiękniejszy na świecie uśmiech.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Postanowiłam pisać regularnie. O podróży.

O podróży mówiliśmy już dawno, bardziej w konwencji teorii, która miała nigdy nie doczekać się (z podświadomego, podwójnego naszego założenia) praktyki.

A teraz już jest, coraz bardziej namacalna, choć wciąż jeszcze niemal nie do uwierzenia, powoli rodzi się w umysłach, dokarmiana przeglądanymi zdjęciami i czytanymi relacjami. Marudzi mi T., że za dużo gadam o Rumunii, a ja ripostuję, że on swoją podróż do Skandynawii nazywa wciąż podróżą do Rosji. T. kupuje części do motocykla, a ja przewodniki. On wciąż martwi się, że za dużo zabiorę ciuchów, a ja kombinuję, jak wziąć jak najmniej, by więcej zmieścić przewodników i mini-słowników (nie wyobrażam sobie, by po rumuńsku chociaż nie spróbować się porozumieć, tyle się uczyłam!!!).

Nigdy nie łudziłam się, że podróżowanie jest domeną bohaterów książek oraz realnie żyjących bogaczy. Wiedziałam, że jest coś więcej niż "wakacje last minute" i "wczasy w Chorwacji". Od dziecka oglądałam "Pieprz i Wanilię", Cejrowskiego, czytałam National Geographic i chciałam być każdą kartką, każdym słowem tych historii. Ale zanim pojawił się internet nie wiedziałam, ze zjawisko to istnieje w takiej skali.
I to mnie niemal przeraża.
Nie liczba ludzi, ale ilość wrażeń już z tych miejsc skradzionych. Widmo turystycznego zysku, jakie pozostawili tubylcom, którzy zapewne od ich wyjazdu zdążyli nastawiać więcej budek z goframi i sklepów z pamiątkami.
Na Grobli Olbrzyma musieliśmy nieraz 10 minut czekać, by zrobić zdjęcie bez turysty w kadrze. Jak będzie teraz? Jedziemy w dzikie ostępy, ale dokąd zajedziemy naprawdę?

sobota, 22 stycznia 2011

Ktoś i Nikt

Chwaliłam się już, że awansowałam? Otóż, właśnie, awansowałam. Z działu Kontroli Jakości przeniosłam się do biura. Koniec z przerzucaniem kartonów, skanowaniem, pisaniem raportów, które nic nie wnoszą. Witajcie: papiery, telefony, listy obecności i rekrutacjo.
Zmiana pensji jest na razie nieznaczna - z minimalnej 5,95 na 6,50. Ale po pierwsze, to tylko na okres próbny, po drugie - to nie najważniejsza kwestia. Najważniejsze jest to, że w Resume wpiszę sobie później "office assistant", a nie "general operative".

W związku z awansem, który mia miejsce równo sześć dni temu, czuję się nadzwyczaj dobrze. Ale mimo wszystko, zawsze jest jakiś zgrzyt. I tym zgrzytem tym razem jest S.
Na początku naszej znajomości wydawało mi się, że znalazłam bratnia duszę. S. była pierwszą naprawdę inteligentną kobietą, jaką poznałam. Wykształcenie pedagogiczne, podobne mnie zainteresowania (np. różne kruczki w języku polskim), poza tym licencjat z angielskiego, co zrobiło na mnie wrażenie, bo ostatecznie ja swojego nigdy nie ukończyłam.
Sprawy uległy zmianie, gdy wyszło na jaw, że mój angielski jest znacznie lepszy niż S., do tego doszła (wymuszona przez nią) rywalizacja w pracy, a mój niedawny awans tylko dolał oliwy do ognia. I tu podkreślić muszę, że - ku mojej wielkiej przykrości - S. jest jedyną osobą, której moje przeniesienie się nie podoba. Ludzie, którzy od ponad roku pracują na stanowisku pickerów i na samym początku odnosili się negatywnie do nas obu, jako że zaczęłyśmy pracę tam z wyższej stopy, teraz cieszą się razem ze mną i są zadowoleni, że mi się udało. Tylko S. ma najwyraźniej coś przeciw.
Zamierzałam z nia rozmawiać, zrobić z tym coś, ale zrezygnowałam. Ta osoba ma prawie 35 lat. Ludzie w tym wieku się już nie zmieniają, a tego typu zachowania są u niej na prządku dziennym. Pozostaje mi tylko pogodzić się z tym, że nie ostaniemy dobrymi przyjaciółkami, choć początek naszej znajomości na to właśnie wskazywał.

Co do innych spraw - czuję się nieprzytulona. Brakuje mi przytulenia. Naprawdę. Czasami ta potrzeba wzbiera we mnie tak, że chce mi się wyć. Pal, licho seks. Ale przytulenie, patrzenie na siebie, słuchanie razem muzyki. Ciepłe, silne ramiona wokół mnie.
Ale to nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że to wcale nie musiałyby być Twoje ramiona, T. Gdy sobie to uzmysławiam, czuję się jak najprawdziwszy Nikt, choć wiem, że zasłużyłeś.

A na seks z kimś innym miałam ochotę już wcześniej. Upatrzyłam sobie obiekt i na wpół świadomie dążyłam do jego zdobycia. Odpuściłam, gdy zatęskniłam za T.
Ale potrzeba wróciła, jak natrętna mucha. Nie seks, nie żadne sprośne przyjemnostki. Tylko przytul mnie, Ktosiu.
Ktoś to nikt konkretny, choć bywa, że w myślach niechcący nadaję mu jakąś morfologiczną postać i to całkiem realnie, w moim pobliżu istniejącą. Nie wykonuję żadnych kroków, by Ktosia przybliżyć. Ale chcę, żeby Ktoś na mnie patrzył, tak jak nawet T. nigdy nie patrzył, chcę, żeby Ktoś mnie pragnął, żeby Ktoś chciał mnie dotknąć.
______________
Touch me, I'm cold
Unable to control

wtorek, 18 stycznia 2011

Czy da sie ulepić coś z niczego?

Wykasowana część maila:

Myślę o tym, czy jeszcze Cię kocham i, czy to, że nie myślę o Tobie wcale nieraz po kilka dni właśnie o tym świadczy. Czy po prostu wypaliło się we mnie coś, co kiedyś dawałam Ci co dzień - sto procent mojej uwagi, uczucia, oddania, a nawet jego nadmiar. Czy moje serce po prostu nie zmęczyło się bezsensownym wylewaniem emocji w pustkę, w której ginęły i marniały, jak rzucone na jałową glebę.
Myślę o tym, czy będąc w Polsce zobaczysz się z M. i, jak bym na to zareagowała teraz. I, czy tak samo jak kiedyś, czy byłoby mi to już zupełnie obojętne.

Mam takie myśli. I mam je często. I wtedy właśnie dzwonisz, a ja, odłożywszy słuchawkę, przeglądam nasze zdjęcia. Jak myjesz okna mopem w mojej czapce, jak spacerujemy po Grobli Olbrzyma i jak kąpiesz się z Miszą w błocie.
Gdzie ja znajdę drugiego takiego łacha? - myślę sobie i sama do siebie się uśmiecham, a czasem sobie popłaczę. Bo czasem jest mi z Tobą do łez, a czasem tak bardzo do śmiechu, że aż chce się żyć i przeżywać każdą taką głupotę. 

Wiesz, nie pamiętam już kto, ale ktoś mi kiedyś powiedział, że Ty zawsze w związkach masz opóźniony zapłon. Że kiedy dziewczyna kocha się w Tobie, to masz to gdzieś, a orientujesz się wtedy, gdy jej już przechodzi.
Nie wiem, czy mi przeszło. Tęsknię za Tobą, pragnę Cię, chcę Cię zobaczyć, usłyszeć, obmacać i powąchać. Ale już nie tak desperacko jak kiedyś.
Już całkiem inaczej.

***
I stało się tak, że pękło coś we mnie i wylałam z siebie całą przez te niemal trzy lata nagromadzoną żółć, którą kisiłam w bebechach swoich. I wyszło na to, że mam głęboki żal do Ciebie, że spłaszczyłeś tak kiedyś rozradowaną moją osobę, sprowadziłeś do poziomu kosza na śmieci, w który ładuje się swoje humory.

Jesteś chaotyczna, przestań palić, może byś w końcu poszła na studia, za dużo wydajesz kasy, za mało robisz czego innego.

Wszystko na "nie", wszystko u mnie jest poniżej krytyki, ponizej zera.
Nie można tego słuchać w nieskończoność. Nawet moja wytrzymałość ma swoje granice i w końcu zaczynam nad sobą płakać, choć mówię sobie, ze jesteś niesprawiedliwy, że powinieneś patrzeć na rzeczy inne - ze jestem, że Cię kocham, że nie chcę Cię zmieniać, tyko Ciebie wspierać, itp. Nawet mnie nie można tylko deptać.

I stało się.
Bombka spadła z choinki.