sobota, 30 kwietnia 2011

Jutro będzie futro

Cała podróż ma wyglądać tak:



visited 20 states (8.88%)


Trzy miesiące, 17 państw, tylko on, ja i BMW R100GS z wózkiem. Zaczynamy od Ukrainy, kończymy na Słowacji. Początek planujemy na 10 lipca. A teraz jest planowanie, ślęczenie nad mapą, czytanie przewodników, relacji w internecie, wynotowywanie spostrzeżeń i ostrzeżeń, najgorsze zaś - odkładanie kasy, bo przy mojej skromnej pensji odłożenie 1500 euro to jest naprawdę COŚ. Ale założenie jest takie, że się uda.
Co potem? Co, gdy rzucę pracę i spłukana z całej gotówki wrócę po czterech miesiącach do Polski, bez pieniędzy nawet na bilet powrotny do Anglii? Bez pracy, z koniecznością zaczynania wszystkiego od początku? Co wtedy?

Jak mawiała Scarlett O'Hara, pomyślę o tym jutro.
A jutro będzie futro. Kocie. Rude, kosmate.
Tak, tak. Sprawiłam sobie niespełna dwumiesięczną, rozbrykaną protezę macierzyństwa. Każda samotna kobieta, od czasu "Śniadania u Tiffany'ego", musi posiadać kota.
Posiadam i ja.

niedziela, 24 kwietnia 2011

Jajko z niespodzianką

Lubię, gdy zupełnie niespodziewanie dzieją się takie rzeczy.
Pukanie do drzwi. Myślę sobie - pewnie współlokator znowu zapomniał klucza i niechętnie otwieram. A za drzwiami stoi nie zapijaczony B., lecz uśmiechnięta czarnoskóra kobieta i wręcza mi kartkę świąteczną. Mówi, że jest z kościoła baptystów na mojej ulicy, życzy mi Wesołych Świąt i wręcza czekoladowe jajko. Uśmiecha się swoimi śnieżnobiałymi zębami, odwraca się i odchodzi. Po prostu.
'Happy Easter!' krzyczę za nią i też się uśmiecham, pełną gębą, bo tym małym gestem rozjaśniła mi dzień i jeszcze co najmniej następny tydzień.
Co z tego, że nie obchodzę Świąt? Co z tego, że daremnie zaprosiła mnie na wielkanocne poszukiwanie skarbów? W tym smutnym mieście, w to niesłoneczne przedpołudnie dostałam w prezencie najpiękniejszy na świecie uśmiech.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Postanowiłam pisać regularnie. O podróży.

O podróży mówiliśmy już dawno, bardziej w konwencji teorii, która miała nigdy nie doczekać się (z podświadomego, podwójnego naszego założenia) praktyki.

A teraz już jest, coraz bardziej namacalna, choć wciąż jeszcze niemal nie do uwierzenia, powoli rodzi się w umysłach, dokarmiana przeglądanymi zdjęciami i czytanymi relacjami. Marudzi mi T., że za dużo gadam o Rumunii, a ja ripostuję, że on swoją podróż do Skandynawii nazywa wciąż podróżą do Rosji. T. kupuje części do motocykla, a ja przewodniki. On wciąż martwi się, że za dużo zabiorę ciuchów, a ja kombinuję, jak wziąć jak najmniej, by więcej zmieścić przewodników i mini-słowników (nie wyobrażam sobie, by po rumuńsku chociaż nie spróbować się porozumieć, tyle się uczyłam!!!).

Nigdy nie łudziłam się, że podróżowanie jest domeną bohaterów książek oraz realnie żyjących bogaczy. Wiedziałam, że jest coś więcej niż "wakacje last minute" i "wczasy w Chorwacji". Od dziecka oglądałam "Pieprz i Wanilię", Cejrowskiego, czytałam National Geographic i chciałam być każdą kartką, każdym słowem tych historii. Ale zanim pojawił się internet nie wiedziałam, ze zjawisko to istnieje w takiej skali.
I to mnie niemal przeraża.
Nie liczba ludzi, ale ilość wrażeń już z tych miejsc skradzionych. Widmo turystycznego zysku, jakie pozostawili tubylcom, którzy zapewne od ich wyjazdu zdążyli nastawiać więcej budek z goframi i sklepów z pamiątkami.
Na Grobli Olbrzyma musieliśmy nieraz 10 minut czekać, by zrobić zdjęcie bez turysty w kadrze. Jak będzie teraz? Jedziemy w dzikie ostępy, ale dokąd zajedziemy naprawdę?