sobota, 22 stycznia 2011

Ktoś i Nikt

Chwaliłam się już, że awansowałam? Otóż, właśnie, awansowałam. Z działu Kontroli Jakości przeniosłam się do biura. Koniec z przerzucaniem kartonów, skanowaniem, pisaniem raportów, które nic nie wnoszą. Witajcie: papiery, telefony, listy obecności i rekrutacjo.
Zmiana pensji jest na razie nieznaczna - z minimalnej 5,95 na 6,50. Ale po pierwsze, to tylko na okres próbny, po drugie - to nie najważniejsza kwestia. Najważniejsze jest to, że w Resume wpiszę sobie później "office assistant", a nie "general operative".

W związku z awansem, który mia miejsce równo sześć dni temu, czuję się nadzwyczaj dobrze. Ale mimo wszystko, zawsze jest jakiś zgrzyt. I tym zgrzytem tym razem jest S.
Na początku naszej znajomości wydawało mi się, że znalazłam bratnia duszę. S. była pierwszą naprawdę inteligentną kobietą, jaką poznałam. Wykształcenie pedagogiczne, podobne mnie zainteresowania (np. różne kruczki w języku polskim), poza tym licencjat z angielskiego, co zrobiło na mnie wrażenie, bo ostatecznie ja swojego nigdy nie ukończyłam.
Sprawy uległy zmianie, gdy wyszło na jaw, że mój angielski jest znacznie lepszy niż S., do tego doszła (wymuszona przez nią) rywalizacja w pracy, a mój niedawny awans tylko dolał oliwy do ognia. I tu podkreślić muszę, że - ku mojej wielkiej przykrości - S. jest jedyną osobą, której moje przeniesienie się nie podoba. Ludzie, którzy od ponad roku pracują na stanowisku pickerów i na samym początku odnosili się negatywnie do nas obu, jako że zaczęłyśmy pracę tam z wyższej stopy, teraz cieszą się razem ze mną i są zadowoleni, że mi się udało. Tylko S. ma najwyraźniej coś przeciw.
Zamierzałam z nia rozmawiać, zrobić z tym coś, ale zrezygnowałam. Ta osoba ma prawie 35 lat. Ludzie w tym wieku się już nie zmieniają, a tego typu zachowania są u niej na prządku dziennym. Pozostaje mi tylko pogodzić się z tym, że nie ostaniemy dobrymi przyjaciółkami, choć początek naszej znajomości na to właśnie wskazywał.

Co do innych spraw - czuję się nieprzytulona. Brakuje mi przytulenia. Naprawdę. Czasami ta potrzeba wzbiera we mnie tak, że chce mi się wyć. Pal, licho seks. Ale przytulenie, patrzenie na siebie, słuchanie razem muzyki. Ciepłe, silne ramiona wokół mnie.
Ale to nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że to wcale nie musiałyby być Twoje ramiona, T. Gdy sobie to uzmysławiam, czuję się jak najprawdziwszy Nikt, choć wiem, że zasłużyłeś.

A na seks z kimś innym miałam ochotę już wcześniej. Upatrzyłam sobie obiekt i na wpół świadomie dążyłam do jego zdobycia. Odpuściłam, gdy zatęskniłam za T.
Ale potrzeba wróciła, jak natrętna mucha. Nie seks, nie żadne sprośne przyjemnostki. Tylko przytul mnie, Ktosiu.
Ktoś to nikt konkretny, choć bywa, że w myślach niechcący nadaję mu jakąś morfologiczną postać i to całkiem realnie, w moim pobliżu istniejącą. Nie wykonuję żadnych kroków, by Ktosia przybliżyć. Ale chcę, żeby Ktoś na mnie patrzył, tak jak nawet T. nigdy nie patrzył, chcę, żeby Ktoś mnie pragnął, żeby Ktoś chciał mnie dotknąć.
______________
Touch me, I'm cold
Unable to control

wtorek, 18 stycznia 2011

Czy da sie ulepić coś z niczego?

Wykasowana część maila:

Myślę o tym, czy jeszcze Cię kocham i, czy to, że nie myślę o Tobie wcale nieraz po kilka dni właśnie o tym świadczy. Czy po prostu wypaliło się we mnie coś, co kiedyś dawałam Ci co dzień - sto procent mojej uwagi, uczucia, oddania, a nawet jego nadmiar. Czy moje serce po prostu nie zmęczyło się bezsensownym wylewaniem emocji w pustkę, w której ginęły i marniały, jak rzucone na jałową glebę.
Myślę o tym, czy będąc w Polsce zobaczysz się z M. i, jak bym na to zareagowała teraz. I, czy tak samo jak kiedyś, czy byłoby mi to już zupełnie obojętne.

Mam takie myśli. I mam je często. I wtedy właśnie dzwonisz, a ja, odłożywszy słuchawkę, przeglądam nasze zdjęcia. Jak myjesz okna mopem w mojej czapce, jak spacerujemy po Grobli Olbrzyma i jak kąpiesz się z Miszą w błocie.
Gdzie ja znajdę drugiego takiego łacha? - myślę sobie i sama do siebie się uśmiecham, a czasem sobie popłaczę. Bo czasem jest mi z Tobą do łez, a czasem tak bardzo do śmiechu, że aż chce się żyć i przeżywać każdą taką głupotę. 

Wiesz, nie pamiętam już kto, ale ktoś mi kiedyś powiedział, że Ty zawsze w związkach masz opóźniony zapłon. Że kiedy dziewczyna kocha się w Tobie, to masz to gdzieś, a orientujesz się wtedy, gdy jej już przechodzi.
Nie wiem, czy mi przeszło. Tęsknię za Tobą, pragnę Cię, chcę Cię zobaczyć, usłyszeć, obmacać i powąchać. Ale już nie tak desperacko jak kiedyś.
Już całkiem inaczej.

***
I stało się tak, że pękło coś we mnie i wylałam z siebie całą przez te niemal trzy lata nagromadzoną żółć, którą kisiłam w bebechach swoich. I wyszło na to, że mam głęboki żal do Ciebie, że spłaszczyłeś tak kiedyś rozradowaną moją osobę, sprowadziłeś do poziomu kosza na śmieci, w który ładuje się swoje humory.

Jesteś chaotyczna, przestań palić, może byś w końcu poszła na studia, za dużo wydajesz kasy, za mało robisz czego innego.

Wszystko na "nie", wszystko u mnie jest poniżej krytyki, ponizej zera.
Nie można tego słuchać w nieskończoność. Nawet moja wytrzymałość ma swoje granice i w końcu zaczynam nad sobą płakać, choć mówię sobie, ze jesteś niesprawiedliwy, że powinieneś patrzeć na rzeczy inne - ze jestem, że Cię kocham, że nie chcę Cię zmieniać, tyko Ciebie wspierać, itp. Nawet mnie nie można tylko deptać.

I stało się.
Bombka spadła z choinki.