wtorek, 5 lutego 2013

Lamotrygina i BPD - update 2013

Powracamy do tematu BPD.
Przede wszystkim, dziękuję za wszystkie maile, które otrzymałam, a które dotyczyły, jakże ulubionego naszego zagadnienia. tym osobom, którym poleciłam wizytę u psychiatry, a od których nie dostałam już później odpowiedzi, powiem krótko: chcesz, czy nie, BPD to nie przeziębienie i domowymi metodami tego nie wyleczysz, ani nie zaleczysz. Zwiedzenie pięćdziesięciu blogów o tej tematyce też nie pomoże.
Właśnie, czy w kontekście BPD możemy w ogóle mówić o "wyleczeniu"?

Jako, że przez ostatni rok (nie wiedzieć, czemu) nie dostawałam powiadomień o komentarzach, niestety umknął mojej uwadze fakt, że pojawiło się w owych kilka dość istotnych pytań.

Mam tu na myśli głównie komentarz SuszyWDuszy na temat moich osobistych postępów w tej dziedzinie.
Pozwolę sobie przytoczyć niektóre pytania, które w nim padły i odpowiedzieć na nie.
Gwoli wyjaśnienia, nie zażywam już Lamotryginy, zażywałam ja natomiast przez ponad dwa lata.

1) Z perspektywy kilku lat, jak oceniasz skuteczność Lamotryginy?

Lamotrygina była dobrym, cholernie dobrym wstępem do rozpoczęcia właściwego leczenia. Mam tu na myśli terapię oraz autoterapię, czyli wszelkie działania, które można podjąć na etapie, gdy człowiek "normalnieje" na tyle, żeby zdystansować się do swojego zaburzenia i ocenić je na chłodno. To naprawdę dziwne, a czasami bardzo trudne, gdy analizuje się swoje zachowania i co chwila mimowolnie robi deskpalm. Ale to normalne i trzeba to przeżyć, nie można się chować.

2) Czy minął lęk przed odrzuceniem, rujnujący każdy związek?

Zdecydowanie. Teraz swoje związki rujnuję sama, bez pomocy BPD.

A pomogły mi w tym bardzo trzy rzeczy. Jedną z nich był wyjazd z Irlandii do Anglii i "na siłę" zdystansowanie się geograficzne od faceta, z którym byłam. To pomogło mi zrozumieć, że potrafię być sama i nie jest to wcale takie złe. Drugą taką rzeczą - i był to dość długotrwały zabieg - byli powrót do pisania pamiętników. Co to miało na celu? Ponowne poznanie siebie. I polubienie. Człowiek, który zna i lubi siebie nigdy, bądź bardzo rzadko, nie boi sie być sam. Serio. Spróbujcie. Tylko nie wpadnijcie z kolei w samozachwyt :) Będę jeszcze o tym pisać.
No i w końcu, o dziwo, całkiem niedawno pomógł mi związek z osobą mającą również to zaburzenie, o czym przy okazji innego posta, bo to była niezła akcja, która uświadomiła mi dobitnie, że mam dosyć tego. Że nie chce więcej patologicznych emocji, choćby nie wiem jak pięknie zapowiadał się scenariusz ("bo on tez jest borderem, to rozumie"), chcę NORMALNOŚCI!

I Wy też powinniście chcieć. Dla tej właśnie normalności warto się leczyć, pracować nad sobą, by potem, gdy w końcu spotkacie tę właściwą osobę, móc jej nieba przychylić, a nie - niszczyć jej życie.
Tak więc lęku przed porzuceniem nie mam, bo doszłam do tego, że sobie tego życia też nie pozwolę zniszczyć.

3) Czy stałaś się mniej impulsywna, mniej wybuchowa? Przestałaś ranić najbliższych?

Owszem, zdecydowanie. W końcu moja agresja uspokoiła się do tego stopnia, że przestałam w ogóle odczuwać potrzebę jej wyładowania. Stałam się wręcz oazą spokoju, bez jakiejkolwiek przesady. Jedyny, jak do tej pory, nawrót mojej impulsywności nastąpił w czasie trwania powyższego związku. Ale nie był to wynik zażywania Lamotryginy. Za każdym razem, gdy miałam ochotę rzucić w kogoś nieelegancką wiązanką bądź wetknąć bolesną, wielką szpilę, zaczęłam po prostu wychodzić z pokoju, w którym toczyła się rozmowa/dyskusja/kłótnia.
Wierzcie lub nie, ale zaczęłam stosować stare jak świat "policz do dziesięciu", "weź dwa głębokie wdechy". I to działa. Ale to tylko wstęp.
Co dalej? Afirmacje. Całe życie się z tego śmiałam, wrzucając do jednego wora z kartami Tarota, wodą Zbyszka Nowaka z Podkowy Leśnej i Feng Shui. Ale spróbowałam od najprostszych: "Nie jestem złą osobą", "Potrafię wspierać tych, na których mi zależy", "Potrafię dawać więcej niż brać". Brzmi lipnie? Tylko, jeśli nie wierzysz, że jesteś dobry, potrafisz dawać i wspierać.

Od czasu kiedy rozpoczęłam intensywne leczenie, również to we własnym zakresie, moi najbliżsi stali się moim Świętym Graalem, skarbem, który chronię przed całym złem tego świata. Urośli wręcz do rangi świętości, stali się bezwarunkowym priorytetem. To moja granica, przed którą wszystkie moje wściekłostki, tupanie nóżkami i darcie pysia muszą wyhamować. Inaczej spuszczam sobie mentalny wpierdol, słuchając najbardziej obciachowego kawałka sezonu.

4) Czy minęło uczucie pustki, bezcelowości życia, towarzyszące BPD?

Nie, uczucie pustki nie minęło. Ale uczucie pustki ma to do siebie, że będzie wracać, ilekroć zrobisz na nie miejsce w swoim życiu. Dlatego staram się nie mieć tych nudnych, fejsbukowych wieczorów, gdy robię się niewidoczna na czacie, spławiam sublokatorów. Każdą samopogrążającą bzdurę, która przyjdzie mi do głowy, w stylu "jestem za gruba" - zapisuję na kartce, zgniatam i wywalam do kosza. Pustka i tak kiedys się wciśnie przez jakąś szczelinę, ale trzeba zacisnąć zęby i przeczekać, jak wszystko. Po jakimś czasie będzie to jak pojawienie się starego, średnio lubianego znajomego.

Bezcelowość życia? Z praktycznego punktu widzenia, życie nie ma celu, czy też sensu. Kto nie wierzy, niech obejrzy Monty Pythona.
Dlatego mówi się o wyznaczaniu sobie celów, "nadawaniu" życiu sensu. Bo samo w sobie ono go nie ma. Spójrzmy prawdzie w oczy - jaki jest sens życia np. mrówkojada? Żarcie, spanie, rozmnażanie... Po co? Licho wie.

5) Czy potrafisz teraz wytyczać sobie realne cele, a następnie konsekwentnie je realizować?

Jeśli chodzi o moje cele, to jest różnie.
W maju zeszłego roku postanowiłam wynająć dom i wynajęłam go dwa tygodnie później.
W październiku 2012 szefowa nie dała mi obiecanej podwyżki, więc zwolniłam się z pracy. Postanowiłam znaleźć nową, ale to olewam i siedzę na zasiłku. Mówię sobie, ze potrzebuje całego dnia, by pracować nad firmą, ale zamiast tego siedzę na fejsie. I olewam to.
W tym samym czasie postawiłam sobie za cel otworzyć własną firmę i teraz konsekwentnie do tego dążę. Oczywiście - jesień, zima, czyli spowolnienie działania, więc wspomagam się fluoksetyną.
We wrześniu postanowiłam zakończyć nieudany związek z T. i jest on zakończony.

Tak wyglądają moje cele. Im mniejsze, tym więcej misji zakończonych powodzeniem. Najgorzej jest stawiać sobie cele dalekosiężne, jeśli tak naprawdę nie potrafi się zaplanować rozkładu dnia. To właśnie przerabiam teraz z terapeutką. Normalnie dała mi kartkę z dniami tygodnia i kazała wypełniać. No, to wypełniam jak grzeczne dziecko i idzie mi coraz lepiej. Plan na jutro na przykład wygląda tak:
  • 7:00 wstaję
  • 8:00 robie jajecznicę
  • 11:00 idę do Dorotki na kawę
  • 13:00 Terapia
  • 14:00 wrcam do Dorotki
  • 17:00 angielski z Iwonką
  • 18:30 szybkie zakupy
  • 19:00 robię rosół na jutro
I choćby skały srały, muszę zrobić rosół. Zamknęli mi polski warzywniak? To idę do Tesco. Nie ma pietruszki? To kupuję pasternak. rosół musi być.
A jak mi coś wypadnie? To zmieniam notatki w planie tygodnia i znów wszystko jest zgodnie z planem.

A jak Wy radzicie sobie z przeciwnościami losu i bordera?

Podsumowanie?
  • Warto pisać, obklejać tym ściany, szafki.Warto stosować afirmacje.
  • Warto wywalić ze swojego życia ludzi, którzy zabierają nam energię. Bez żalu. Niech idą wysysać ją z kogoś innego.
  • Warto wszystko osiągać małymi kroczkami. Nawet takimi tyci, tyci.
  • Warto odstawić używki. Alkohol i marihuanę, bo napędzają depresję. Każdemu, kto mi teraz napisze, że marihuana ma działanie antydepresyjne, mówię: pocałuj mnie w dupę i idź pisać na blogu Wolnych Konopii. Marihuana, przyjmowana w dużych ilościach i codziennie, u osób ze skłonnością do depresji, tę depresję pogłębia. Kto nie wierzy, niech zajrzy chociażby na forum Anonimowych Narkomanów, ale tych źródeł jest więcej. Ze swojej strony dorzucam jeszcze autopsję i kilkanaście historii z życia moich znajomych oraz przyjaciół.
Na zakończenie, powiem tylko, że odnalazłam ukojenie w posiadaniu niszczarki do papieru. Cały stres każdego dnia schodzi ze mnie jak kiepski lakier z paznokci, gdy pojedynczo ładuję do niej kartki, gazety, ulotki i słyszę "bzzzzzz... wrrrrrwrrrrr bzzzzzz". Naprawdę, ludzie, sprawcie sobie niszczarkę. Najlepszy przyjaciel nerwusa, zaraz po pigułkach.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz